Zdjęcie zrobione 31 sierpnia 1982 r. w lubińskim parku stało się ikoną nie tylko popełnionej wówczas zbrodni, ale w ogóle stanu wojennego w Polsce. Co dziś robią ludzie będący bohaterami fotografii?
Nikt nie policzył, ile razy i w ilu zachodnich gazetach i magazynach to zdjęcie opublikowano. Autor Krzysztof Raczkowiak, wówczas 30-letni fotoreporter lokalnego tygodnika, udokumentował tragedię, jaka rozegrała się 30 lat temu w Lubinie. Milicjanci otworzyli ogień do demonstrujących w centrum miasta zwolenników zdelegalizowanej „Solidarności", którzy chcieli uczcić drugą rocznicę Porozumień Sierpniowych. A potem polowali na nich, strzelając przez otwarte drzwi krążących po mieście milicyjnych nysek. „Safari", „strzelanie do kaczek" – mówili o tym po latach świadkowie w procesie sprawców zbrodni.
Jak ustalił sąd, w sumie oddano ponad tysiąc strzałów z użyciem ostrej amunicji. Zginęły trzy osoby, kilkanaście zostało poważnie rannych.
Trochę powalczyć z komunistami
Fotografia, która przedostała się na Zachód, o stanie wojennym do dziś mówi więcej niż tysiące opisów tamtych dni.
Czego na niej nie widać? Kul, które rozcinały powietrze nad głowami uciekających i ryły trawniki w parku. I tej, która trafiła w głowę Michała Adamowicza, 28-letniego wówczas górnika, którzy szedł na lubiński rynek, by układać krzyż z kwiatów. To jego czwórka mężczyzn niesie przez park.