Prezent w wymiarze praktycznym

Informacje o płynących statkach z cytrusami, które potem trafiały się w zakładowych paczkach, resoraki z peweksu czy z baltony... W Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej choinkowe niespodzianki miały swój charakterystyczny klimat

Publikacja: 23.12.2012 12:12

W latach 80. XX w. pomarańcze jadało się tylko raz w roku – na święta Bożego Narodzenia... Fot. .sho

W latach 80. XX w. pomarańcze jadało się tylko raz w roku – na święta Bożego Narodzenia... Fot. .shock

Foto: copyright PhotoXpress.com

Tekst z tygodnika "Uważam Rze"

"Rynek dostał kolejny zastrzyk. Tym razem wstrzyknięto mu kalesony i podkoszulki. Do sklepów nie chodzę i nie wiem, czy tam je widać, ale na bazarze Różyckiego kalesonów zatrzęsienie. Same ceny grzeją. [...] Na bazarze odczuwa się też ślady innych rynkowych zastrzyków, co oznacza, że święta tuż, tuż. Grejpfruty i cytryny były już w sklepach, a teraz są na targowiskach. Do tradycyjnych zapowiadaczy świąt należą zające, które coraz częściej zaczynają się pojawiać w miastach. Zwierz ten zazwyczaj harcujący po polu w mieście spędza czas, przeważnie wisząc jak nietoperz głową w dół przyczepiony za nogi do balkonu". Ten fragment felietonu „Dzień targowy", w którym Marek Przybylik opisał grudzień Anno Domini 1983.

Przyjrzyjmy się innego rodzaju „zapowiadaczom" – mianowicie pomarańczom. Przez grudzień obywatele ludowi byli karmieni opowieściami, że statek towarowy właśnie wypłynął z Kuby, potem minął Cieśniny Duńskie, że warunki są trudne, ale dzielni marynarze robią, co mogą, i że wreszcie stoi na redzie w porcie Gdynia. Część dostaw trafiała do sklepów i bazarów, część do zakładowych paczek – w tamtych czasach wielkie zakłady przemysłowe w grudniu rozdawały pociechom swoich pracowników torebki z upominkami: najczęściej właśnie ze słodyczami i pomarańczami. W latach 80. XX w. pomarańcze jadało się tylko raz w roku – na święta Bożego Narodzenia...

Tłusty, ale nietłuszczący

Czego mogły się spodziewać dzieciaki pod choinką? Szczytem marzeń były oczywiście prezenty z peweksów czy baltony. Malutkie metalowe samochodziki produkcji firmy Matchbox zwane „resorakami", lalki Barbie czy chociażby zestaw gum Donald, które później na podwórku oglądało się wraz z kolegami.

Ale zdarzały się też prawdziwe perełki. – Pamiętam to doskonale, dostałem kiedyś taki sterowany samochód na kablu. To był milicyjny wartburg. Miał pilota, na którym była kierownica, i potem chodziłeś za swoim autem – wspomina z pewnym rozrzewnieniem Piotr (rocznik 1974), który dziś zajmuje się prowadzeniem firmy szkoleniowej. – Inną równie ekskluzywną zabawką był elektroniczny quiz wiedzy. Jak dobrze połączyłeś pytanie i odpowiedź, wkładałeś styki w odpowiednie dziurki na planszy i rozwiązałeś zagadkę prawidłowo, zaczynała się świecić lampka – opowiada i dodaje, że gry o podobnej zasadzie działania funkcjonują do dziś.

Czasem pod choinką znajdowały się wielki tom „Encyklopedii" PWN, łyżwy przypinane do butów czy kij hokejowy. – To był zupełnie inny czas. Nic nie było takie proste jak dziś, że wchodzisz na aukcję internetową, pyk i masz. Wtedy w telewizji nie było reklam, to nawet nie wiedziałeś, jakie możesz mieć marzenia – opowiada pani Halina (rocznik 1964), która prowadzi sklep z drukami.  – O tym, jakie chcesz mieć zabawki, dowiadywałeś się od koleżanek i kolegów, u nich mogłeś podpatrzyć ciekawe rzeczy. Oczywiście wtedy wielką atrakcją były słodycze z Niemiec. Szczęściarzami byli ci, którzy mieli rodzinę czy znajomych za granicą i dostawali paczki.

No i rodziny górników. Tak swój prezent wspomina internautka „huih": „No więc na gwiazdkę od brata [górnika] dostałam ogromne pudełko z czekoladowymi figurkami. Tak byłam oczarowana upominkiem, że robiłam sobie z nim zdjęcia. Mam je do dziś. Najtrudniejszą rzeczą było oczywiście potem zjeść te czekoladowe misie i laleczki. Wiedziałam doskonale, że następne słodycze zobaczę, gdy ciocia z NRD nam przyśle paczkę".

Czasem można było także „upolować" grecką chałwę czy kasztanki produkcji Wawel.

Oczywiście część prezentów przypominała to, co dzisiaj Święty Mikołaj zostawia pod choinką. Popularne były np. perfumy. Z tym że nie światowych projektantów, ale zapachy raczej swojskie. Wody po goleniu czy po prostu dezodoranty. Szczytem marzeń było mydło Fa. Ale niech o klimacie tamtych kosmetyków świadczy krótka reklama kremów do opalania Sombrero: „Chronią naszą skórę przed zbyt silnym działaniem słońca, przyspieszają opalanie na kolor brązowy i są zawsze niezawodne. Krem Sombrero, tłusty – względnie nietłuszczący". Często ci, którzy byli grzeczni, zamiast rózgi dostawali np. ubrania z Mody Polskiej. Czasem też góralskie swetry czy skarpety, które wtedy cieszyły się dużo większym uznaniem, a mniejszą popularnością.

Wychodzone i praktyczne

Wydaje się jednak, że największą zaletą tych podarunków sprzed lat był fakt, iż naprawdę się je doceniało. Wszystko było w pewien sposób wyczekane. Bo choć ich średnia wartość finansowa była pewnie dużo mniejsza niż dziś, to jednak trud i wysiłek zainwestowany w „zdobycie" był bezcenny. Nie zrozumie tego ten, kto nie spędził nocy w kolejce czy nie był zapisany na społecznej liście kolejkowej.

Oprócz świątecznego zapachu pastowanych podłóg (dziś już raczej nie do uświadczenia) wielu wspomina swój pierwszy radiomagnetofon – Kasprzak czy Grundig – na którym można było nagrywać listę przebojów Trójki czy jechać z nim na koncert i tam go nagrać na żywo. Wspomnienie internautki na portalu Kafeteria.pl: „Pamiętam, jak dostałam pod choinkę jedną czystą kasetę magnetofonową (byłam już wtedy właścicielką Grundiga). Było to moje życzenie, ale chciałam taką lepszą – bodajże Sony. Oczywiście w celu nagrywania przebojów trójkowych i zakazanego Radia Luxemburg. Ustawiałam naprzeciwko siebie magnetofon i radio, i nagrywałam. Musiała być absolutna cisza i biada temu, kto wszedł wtedy do pokoju!".

Na pewno prezenty tamtego czasu miały wymiar zdecydowanie bardziej praktyczny.

– W domu się nie przelewało, tak więc by mieć pieniądze na prezent, który chcieliśmy kupić mamie, zbieraliśmy z bratem butelki. Ale wtedy było inaczej – podpatrywaliśmy, czego brakuje w domu, i kupowaliśmy np. patelnię – wspomina pani Halina. Dużo częściej pod choinką można było znaleźć szalik, skarpetki czy krawat. I obdarowani się zazwyczaj z takich upominków naprawdę cieszyli.

By lepiej zrozumieć różnicę między świętami z drugiej dekady XX w. a tymi z PRL, raz jeszcze Marek Przybylik: „Czas pomyśleć o tym, co położyć pod choinkę. W krajach rozhukanego konsumpcjonizmu szał trwa już od kilkunastu dni. Świecą się lampy i lampiony, pulsują neony, reklamy terroryzują niezdecydowanych, a hordy brodatych Mikołajów w czerwonych szlafrokach namawiają do zakupów. U nas, w porównaniu z innymi krajami, spokój, ale stugłowa hydra zakupów też powoli podnosi głowę. [...] Domy Centrum rozjaśniły się i świeci już tam co druga lampa, choć niedawno jarzyła się tylko co piąta. [...] Zapobiegliwi już od dawna zbierali wszystko, co rzucono na rynek, by błysnąć w roli anioła ze znajomościami. Splot różnych okoliczności sprawił, że wszystko jest u nas dobre na podarunek, od rolki papieru poczynając".

Cieszy to, że dziś żyjemy w czasach, w których rolka papieru toaletowego, nawet najbardziej miękkiego, jako prezent pod choinką byłaby jednak pewnym niemiłym zaskoczeniem. Mimo to na wspomnienie zapachu pomarańczy i pasty do podłóg pamiętających ogarnia nostalgia...

Grudzień 2012

Tekst z tygodnika "Uważam Rze"

"Rynek dostał kolejny zastrzyk. Tym razem wstrzyknięto mu kalesony i podkoszulki. Do sklepów nie chodzę i nie wiem, czy tam je widać, ale na bazarze Różyckiego kalesonów zatrzęsienie. Same ceny grzeją. [...] Na bazarze odczuwa się też ślady innych rynkowych zastrzyków, co oznacza, że święta tuż, tuż. Grejpfruty i cytryny były już w sklepach, a teraz są na targowiskach. Do tradycyjnych zapowiadaczy świąt należą zające, które coraz częściej zaczynają się pojawiać w miastach. Zwierz ten zazwyczaj harcujący po polu w mieście spędza czas, przeważnie wisząc jak nietoperz głową w dół przyczepiony za nogi do balkonu". Ten fragment felietonu „Dzień targowy", w którym Marek Przybylik opisał grudzień Anno Domini 1983.

Pozostało 89% artykułu
Kraj
Ćwiek-Świdecka: Nauczyciele pytają MEN, po co ta cała hucpa z prekonsultacjami?
Kraj
Sadurska straciła kolejną pracę. Przez dwie dekady była na urlopie
Kraj
Mariusz Kamiński przed komisją ds. afery wizowej. Ujawnia szczegóły operacji CBA
Kraj
Śląskie samorządy poważnie wzięły się do walki ze smogiem
Kraj
Afera GetBack. Co wiemy po sześciu latach śledztwa?