47-letnia Ewa S. pracowała w jednym z większych polskich banków detalicznych od kilku lat. Kobieta w 2009 roku postanowiła sobie dorobić do pensji i przywłaszczała pieniądze klientów. – Prowizję od ubezpieczeń, czy wcześniejszej spłaty kredytów zamiast na konta banków czy firm przelewała na konto syna – opowiada Dariusz Ślepokura, rzecznik stołecznej prokuratury. Dodaje, że pracownicy banku zdarzało się też, że sama też przelewała gotówkę z kont klientów na konto syna.

Sprawa wyszła na jaw dopiero w tym roku, po czterech latach procederu, po kontroli banku. Ewa S. usłyszała zarzut kradzieży mienia znacznych rozmiarów. Została aresztowana. Za kratami spędziła kilka tygodni. – Przyznała się do zarzucanych czynów – mówi prok. Ślepokura. W czerwcu akt oskarżenia w tej sprawie wpłynął do stołecznego sądu.

Ewa S złożyła wniosek o skazanie bez przeprowadzenia rozprawy. Zażądała dla siebie wymierzenia kary dwóch lat pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem na pięcioletni okres próby, karę grzywny w wysokości 13,5 tys. zł, orzeczenie obowiązku naprawienia szkody w ciągu czterech lat od uprawomocnienia się wyroku. – Zgodziliśmy się na to, a teraz także i sąd – mówi prok. Ślepokura.

Syn Ewy S. nie odpowiadał razem z nią. – Nie wiedział, że na wspólne konto matka przelewa ukradzione pieniądze – mówi prok. Ślepokura.