Napad ten znamy dziś pod nazwą „Akcja na 100 milionów”, choć pierwotnie mówiono o nim „Akcja Góral” – nazwa pochodziła od potocznego określenia ówczesnych banknotów 500-złotowych emitowanych przez Niemców na terenie generalnego gubernatorstwa.

Prof. Tomasz Strzembosz, autor pracy „Akcje zbrojne podziemnej Warszawy 1939–1945”, uznał ten skok za jedną z najlepiej przeprowadzonych akcji zbrojnych ruchu oporu w całej okupowanej Europie. Napad na kontrolowany przez Niemców bank był przedsięwzięciem tak skomplikowanym, że przygotowania do niego trwały aż 14 miesięcy. Sama zaś akcja ledwie 2 minuty. Wzięło w niej udział prawie 50 żołnierzy AK, z czego tylko dwóch odniosło podczas napadu obrażenia.

– Armia Krajowa miała olbrzymie potrzeby finansowe. Nie zapominajmy, że część podziemnych żołnierzy była na etatach i trzeba było wypłacać im comiesięczną pensję. Do tego dochodzi zakup broni i łapówki dawane, by ratować aresztowanych ludzi – mówi dr Zbigniew Osiński, historyk z Muzeum Powstania Warszawskiego. Pieniądze szły głównie z Londynu, ze środków własnych Rządu Rzeczypospolitej Polskiej na uchodźstwie, czyli jeszcze przedwojennego majątku państwa lub kredytów udzielanych przez rząd brytyjski. Dostarczane były drogą powietrzną przez cichociemnych. – Nikt nie mógł tu nawalić, wszystko odbywało się bardzo regularnie – dodaje Osiński. – Tylko że to i tak nie wystarczało, bo AK ciągle brakowało pieniędzy na działalność. Dlatego „Akcja Góral” była niezbędna dla funkcjonowania ruchu oporu – podkreśla historyk.

Skradzione 105 milionów złotych według czarnorynkowego kursu to równowartość ówczesnego miliona dolarów. W przeliczeniu na siłę nabywczą dzisiejszego dolara daje to ok. 20 milionów, czyli ponad 80 milionów złotych po obecnym kursie.

Nic dziwnego więc, że Niemcy natychmiast wyznaczyli nagrodę w wysokości 5 milionów za informacje o sprawcach napadu. W prasie pojawiły się ogłoszenia, a na murach wielkie czerwone plakaty podpisane przez komendanta SS z rzucającą się w oczy obietnicą wysokiej nagrody. W odpowiedzi AK zaczęła wysyłać setki anonimów od „świadków” podających mylne informacje, a nieznani sprawcy dolepiali na niemieckich plakatach zdanie „Dajemy 10 milionów złotych za wskazanie następnego, podobnego transportu”.