Zgwałcona kobieta jeszcze we wrześniu poskarżyła się prokuraturze na złe traktowanie przez policję. Śledczy jej uwagi przekazali komendzie na warszawskim Mokotowie, a ta stwierdziła, że te zarzuty się nie potwierdzają. Po co więc sprawa badana jest drugi raz?
29-letnia Aleksandra B. została napadnięta podczas biegu w Lesie Kabackim 30 stycznia. Gdy skręciła ze ścieżki w głąb lasu, nieznajomy mężczyzna napadł na nią, zgwałcił i uciekł. Sprawa odbiła się głośnym echem nie tylko w stolicy. Na Ursynowie odbył się nawet bieg w geście solidarności z ofiarą.
Jeszcze we wrześniu podczas przesłuchania w prokuraturze kobieta poskarżyła się na zachowanie policjantów, którzy najpierw przyjmowali od niej zawiadomienie o przestępstwie, a potem dokonywali wizji lokalnej. Policjanci – jak twierdziła – nie dawali wiary, że do gwałtu doszło. Ich zdaniem kobieta miała „zbyt małe obrażenia". Funkcjonariusze namawiali też ofiarę, by zmieniła zeznania czy podpisała zgodę na badanie wariografem.
Na początku października, kiedy psycholog potwierdził wiarygodność ofiary, prokuratorzy z warszawskiego Mokotowa wysłali pismo do policji.
– Nie można bezpodstawnie ofierze gwałtu odbierać wiarygodności i traktować jej jako osoby, która składa fałszywe zawiadomienie o przestępstwie – mówi Paweł Wierzchołowski, szef mokotowskiej prokuratury.