Od ponad tygodnia Polska graniczy z nowym tworem – Eurazjatycką Unią Gospodarczą. W założeniu Kremla ma to być wstęp do zbudowania bloku konkurencyjnego wobec Unii Europejskiej. Nic z tego. Nie musimy się obawiać narodzin nowej potęgi, twór ten bowiem rozsadzają zbyt silne partykularyzmy, by stał się realną siłą. Europa i Polska powinny tylko je podsycać, by u zarania pogrzebać ambicje Moskwy.
    Teoretycznie nowa inicjatywa powinna wzbudzać obawy. Przywołajmy dawnych mistrzów geopolitycznych rozgrywek, czyli Brytyjczyków. Sztandarowym założeniem ich polityki zagranicznej od początków XVIII w. było niedopuszczenie do zdominowania Europy przez jedną potęgę. Amerykanie przejęli ten paradygmat, rozszerzając go na Eurazję. Wyliczyli, że siła, która by ją zjednoczyła, dysponowałaby potencjałem ekonomicznym, demograficznym i militarnym wystarczającym do unicestwienia USA. Stąd zaangażowanie Ameryki w pierwszą, a potem drugą wojnę światową, wreszcie zimną wojnę czy antysowieckie porozumienie z komunistycznymi Chinami za Nixona. Nieśmiałym echem tych koncepcji był polski prometeizm, czyli koncepcja rozsadzenia ZSRR przez ruchy narodowe, by nie mieć na wschodniej granicy jednej eurazjatyckiej potęgi.