W TVP odbyła się jedyna przed niedzielnymi wyborami prezydenckimi debata. Przyszła cała dziesiątka pretendentów do prezydentury, którzy zebrali co najmniej 100 tys głosów poparcia.
Formuła, którą ze sztabami wyborczymi uzgodniła telewizja publiczna, była wygodna dla kandydatów, tyle, że niekorzystna dla widza-wyborcy. Kandydaci w wylosowanej kolejności w kolejnych blokach tematycznych — które nie miały większego znaczenia — opowiadali co chcieli, często wygłaszając bzdury. Żadnych trudnych pytań, żadnych kontrowersji, praktycznie żadnej interakcji między konkurentami. Telewizja publiczna zorganizowała ten spektakl nie po to, żebyśmy się czegoś dowiedzieli o kandydatach na głowę państwa, tylko, żeby nikt się nie czepiał, że dyskryminuje konkurentów Komorowskiego.
Odkładając na bok fatalną formułę i miałką treść „debaty" dostrzec można jednak kilka istotnych wniosków. Po pierwsze, niemal wszyscy konkurenci Komorowskiego w czambuł potępiają nie tylko jego prezydenturę, nie tylko rządy PO, ale w ogóle całą III RP, a niektórzy nawet — demokratyczny ustrój. „Debatujący" ścigali się na radykalizm i antysystemowość. Nawet przedstawiciele partii, które przez ostatnie ćwierćwiecze budowały polskie państwo — Andrzej Duda z PiS, Magdalena Ogórek z SLD i Adam Jarubas z PSL — woleli III RP atakować, niż jej bronić.
Na tym tle zaskakująco słabo wypadł czarny koń wyborów, nieformalny wódz oburzonych Paweł Kukiz. Czytał z kartki, mylił się, nie potrafił zainteresować ani porwać. Muzyk przyzwyczajony do występów przed publicznością, bez publiczności się pogubił. Pierwsze sondaże po jego występie dadzą odpowiedź na pytanie, czy „debata" mu nie zaszkodziła.
Także kandydat PiS Andrzej Duda nie zachwycił. W sondażach ma drugi po Komorowskim wynik i poparcie trzykrotnie wyższe od Kukiza, o pozostałych konkurentach nie wspominając. W debacie nie było widać aż takiej różnicy klas między Dudą a resztą konkurentów. Duda miał jeden cel — wygłaszał formułki krytykujące Komorowskiego, bardzo często mówiąc o zapaści w służbie zdrowia i podniesieniu wieku emerytalnego, bo to bliskie ludziom. Choć był zaczepiany przez innych kandydatów — Janusza Korwin-Mikkego i Janusza Palikota — to nawet im nie odpowiadał. Miał swój cel — mówił bezpośrednio do wyborców PiS. Potrzebował nie debaty, tylko kamery.