Połączenie tych dwóch czynników daje pole do działania dla polskiej inicjatywy zreformowania UE, również traktatowego. Mamy dobry czas na taką inicjatywę, ponieważ narasta rozbieżność interesów wewnątrz Unii oraz siła ruchów antyunijnych. Wspólnota dojrzała do zmian.
Kto jeśli nie Polska?
Wiele krajów sprzeciwiających się polityce UE, choćby w kwestii uchodźców, przyjęłoby polską inicjatywę z zadowoleniem. Byłaby ona do zaakceptowania także dla Niemiec i Francji. Polska nie jest czołowym krajem Unii Europejskiej, ale nie jest też jej planktonem, nie ma potężnej gospodarki, ale trudno ją pominąć w europejskich rachubach. Kto, jeśli nie ona, powinien zaproponować nowy kształt UE?
Unia w obecnym kształcie nie przetrwa; albo się zreformuje, albo utraci część członków, albo popadnie w dysfunkcjonalność, albo w ogóle się rozpadnie. Z tych scenariuszy tylko pierwszy daje nam szanse na rozwój. Polska musi być członkiem UE, a ta musi być silna.
Jej waga dla nas nie wynika z przesłanek ideologicznych czy estetycznych (bo ładnie i dobrze być Europejczykiem), ale praktycznych. Unia daje Polsce osłonę geopolityczną, wkomponowuje nas w strukturę wielokrotnie silniejszą ekonomicznie niż nasz adwersarz – Rosja. Sami bylibyśmy wobec niej zbyt słabym graczem i w końcu musielibyśmy się podporządkować.
Unia daje nam również narzędzia do mitygowania ambicji niemieckich. Bez UE Polska znalazłaby się ponownie w strategicznej pułapce pomiędzy Rosją a Niemcami. Nigdy więcej takiego koszmaru. Ci z nas, którzy kontestują obecność w Unii, doprawdy albo nie wiedzą, co czynią, albo życzą Polsce źle.