Chińczyk do końca wierzył, że amerykański przywódca zawetuje przepisy przedłożone mu przez parlament. I rzeczywiście, Donald Trump przez wiele dni kluczył.
– Musimy wspierać Hongkong. Ale stoję też po stronie prezydenta Xi. To mój przyjaciel. Niesamowity facet – mówił w ubiegłym tygodniu w audycji „Fox & Friends”.
Ustawa została jednak przyjęta przytłaczającą większością głosów w Senacie, a w Izbie Reprezentantów nie poparł jej tylko jeden deputowany, republikanin z Kentucky Thomas Massie. Ewentualne weto prezydenta zostałoby więc odrzucone przez Kongres, co oznaczałoby upokorzenie Białego Domu. Trumpowi pozostało więc tylko mętne narzekanie, że ustawa „ogranicza władzę głowy państwa”.
W ustawie o prawach człowieka i demokracji w Hongkongu trudno jednak coś takiego dostrzec. Pozwala ona USA wprowadzić indywidualne sankcje wobec funkcjonariuszy dawnej brytyjskiej kolonii, którzy szczególnie ostro zaangażowaliby się w represje wobec manifestantów. Co roku Kongres ma też otrzymywać od Departamentu Stanu raport w sprawie przestrzegania przepisów o autonomii Hongkongu. Tylko pod tym warunkiem Waszyngton utrzyma umowę z 1992 r. o specjalnym dostępie miasta do amerykańskiego rynku finansowego, co jest podstawą jego bogactwa. Wreszcie za sprawą Kongresu Stany nie będą mogły eksportować do Hongkongu materiałów i sprzętu, które mogłyby służyć do represjonowania ruchów demokratycznych.
Przeczytaj też: Chiny grożą USA odwetem za ustawy ws. Hongkongu