Niewykluczone, że gdy ludzie wybiorą się w podróż międzygwiezdną, nadarzy im się okazja pomóc istotom pozaziemskim uwięzionym na ogromnych, masywnych planetach. Ci nieszczęśnicy nie będą bowiem w stanie o własnych siłach wystartować z tych globów. Z taką teorią wystąpił niemiecki astronom Michael Hippke, samodzielny badacz pracujący w obserwatorium w Sonnebergu.
Siła superziemi
W odległości 21 lat świetlnych od nas znajduje się czerwony karzeł oznaczony w atlasach nieba jako Gliese 625. Przez wiele lat skrywał tajemnicę, którą naukowcy poznali dopiero w 2017 r. W strefie sprzyjającej życiu otaczającej tę gwiazdę orbituje skalista planeta 2,8 razy masywniejsza od naszego globu, zaliczana do kategorii superziemi.
Nazwa „superziemia" nie oznacza, że na powierzchni planety panują warunki zbliżone do ziemskich, definicja dotyczy tylko typu planety (skalista) i masy. Jej promień może być do trzech razy większy niż promień Ziemi. Największe z superziemi są prawdopodobnie planetami oceanicznymi o niskiej gęstości. Tego rodzaju globy, dość rozpowszechnione we wszechświecie, osiągają masę nawet dziesięciokrotnie większą od Ziemi. Tak właśnie jest w przypadku Kepler-20 b, największej rozpoznanej dotychczas superziemi, krążącej wokół gwiazdy Kepler-20, w odległości 945 lat świetlnych od nas.
Mogłoby się wydawać, że dla hipotetycznych mieszkańców, tego rodzaju planeta powinna być czymś w rodzaju raju: dużo gęstsza atmosfera, utrzymywana przez dużo większą grawitację, lepiej blokuje szkodliwe promieniowanie kosmiczne. Gigantyczne oceany, niezbyt głębokie, usiane są wynurzonymi z nich lądami o płaskiej, zerodowanej powierzchni, tworząc swego rodzaju planetę archipelag.
Jednak kosmici nie muszą być zachwyceni tym, że zamieszkują taką planetę, ponieważ w praktyce są jej więźniami, właśnie ze względu na grawitację. Dlaczego – wyjaśnia Michael Hippke w artykule zamieszczonym na łamach „Journal of Astrobiology".