Marcin Giełzak: Słowa budują wizerunek głowy państwa

Emmanuel Macron dał powody do nieufności swoją nieudolną komunikacją, więc teraz nikt mu nie wierzy. Czy wizyta w Kijowie może to zmienić?

Publikacja: 18.06.2022 16:10

Marcin Giełzak: Słowa budują wizerunek głowy państwa

Foto: AFP

Prezydent Macron, kanclerz Scholz, premier Draghi, trzej najważniejsi przywódcy „starej” – czy jak lubi mówić ten pierwszy „lotaryńskiej” – Europy przybyli w czwartek do Kijowa. Na miejscu dołączył do nich Klaus Iohannis, prezydent Rumunii, który dwa dni wcześniej gościł Macrona przy okazji inspekcji francuskich wojsk stacjonujących w tym kraju.

Udział głowy państwa ze wschodniej części kontynentu dodaje całej wyprawie wiarygodności, jednocześnie windując Bukareszt na głównego regionalnego partnera państw unijnego rdzenia. Rumunia, podobnie, jak Litwa, Estonia czy Czechy, zdaje się realizować politykę „podwójnej polisy ubezpieczeniowej”, tj. utrzymywania bliskich relacji zarówno z Waszyngtonem, jak i z zachodnią flanką UE, przede wszystkim – właśnie z Paryżem. Bukareszt posłał żołnierzy zarówno na amerykańskie wojny w Iraku i Afganistanie, jak francuską w Mali. Na jego terytorium stacjonują wojska obydwu mocarstw, od jednych i drugich Rumuni kupują też broń.

Uczestnictwo w wizycie Mario Draghiego pokazuje, że francusko-włoska wola współpracy wyrażona w ubiegłorocznym Traktacie Kwirynalskim nie wygasła; obydwa państwa chcą ściślejszej integracji w ramach UE i więcej koordynacji na odcinku polityki zagranicznej. Zblokowane Francja i Włochy to także potencjał ludnościowy i gospodarczy, z którym muszą liczyć się wszyscy, ponad wszystko jednak – Niemcy. Ci ostatni dołączyli do wyprawy kijowskiej zapewne po to, aby pokazać jedność i sprawczość „starej Unii”, ale także by podreperować własny, mocno nadszarpnięty wizerunek. Te dwie konsyderacje nie były też obecnie samemu Macronowi.

Niezręczne wypowiedzi o tym, że „nie należy upokarzać Rosji” albo o „bratnich narodach ukraińskim i rosyjskim” przemówiły głośniej niż armatohaubice 155 mm, które Paryż dostarczył – i dostarcza nadal – walczącemu Kijowowi.

Francuski prezydent bardzo późno odkrywa bowiem oczywiste prawidła prawdy. Choćby taką, że w polityce to, co się mówi jest równie ważne, jak to, co się robi, a percepcja rzeczywistości jest częścią rzeczywistości. Niezręczne wypowiedzi o tym, że „nie należy upokarzać Rosji” albo o „bratnich narodach ukraińskim i rosyjskim” przemówiły głośniej niż armatohaubice 155 mm, które Paryż dostarczył – i dostarcza nadal – walczącemu Kijowowi. Świat obiegły łatwo do sparodiowanie i wyśmiania zdjęcia zatroskanego Macrona, nie zaś fotografie przedstawiające francuskich żołnierzy przybywających do Rumunii, samolotów broniących nieba nad republikami bałtyckimi czy Żandarmerii Narodowej, która przybyła do Buczy zabezpieczać dowody rosyjskich zbrodni wojennych.

Na koniec tego wszystkiego Macron daje się wyprzedzić na drodze do Kijowa przywódcom m.in. Polski, Słowacji, Danii czy Hiszpanii, a nawet merowi Paryża. Sytuacji nie polepsza z jego punktu widzenia fakt, że przeciętny człowiek, a nawet lwia część ekspertów i decydentów czerpie wiedzę o Francji z mediów anglosaskich, na ogół niezbyt przychylnych swoim galijskim kuzynom. Większość ludzi jest zbyt ostrożna, aby dać się nabrać naprawdę, pisał Hugo Steinhaus. Rezydent Pałacu Elizejskiego dał powody do nieufności swoją nieudolną komunikacją, więc teraz nikt mu nie wierzy. Tymczasem przekaz np. Waszyngtonu był twardy i jednoznaczny od początku, toteż nikt nie rozlicza Amerykanów z tego, że póki co dostarczyli Ukrainie mniej niż połowę zadeklarowanej pomocy, że ich sekretarz obrony rozmawia przez telefon z generałem Szojgu, ani z tego, że ich prezydent – w przeciwieństwie do Macrona – naprawdę publicznie zasugerował, że Kijów powinien być gotowy na ustępstwa terytorialne.

Punkt zwrotny

Czy czwartkowa wizyta stanowi w tej mierze punkt zwrotny? Gdy mowa o języku i stylu komunikacji, na pewno.

Wszystkie te ogólnie słuszne wypowiedzi natychmiast trafiły na prezydenckie konto twitterowe w kilku wersjach językowych. Jak widać, Macronowi bardzo zależało na odczarowaniu wizerunku głównego appeasera i kapitulanta.

Tutaj powstaje pytanie, co francuski prezydent miał na myśli, gdy mówił o pożądanym „zwycięstwie Ukrainy”, które zamierza wspomóc – w domyśle – dalszymi dostawami broni i innych form pomocy (dla przypomnienia: Francja m.in. szkoli ukraińskich żołnierzy, przyjmuje w swoich szpitalach rannych, zadeklarowała też 2 mld euro pomocy finansowej). „Źródło dyplomatyczne” bliskie Pałacowi Elizejskiemu poinformowało Reutersa, że oznaczałoby to przywrócenie ukraińskiej suwerenności nad wszystkimi terytoriami zajętymi przez Rosję, w tym także nad Krymem. Powiedzmy otwarcie: jest to scenariusz równie nieprawdopodobny, jak rychły akces naszego wschodniego sąsiada do UE.

Już starożytni mawiali: „świat chce być oszukiwany, nich więc będzie oszukiwany”.

Można powiedzieć, że to tylko słowa. Ale w takim razie trzeba się zdecydować: gdy Macron mówi, że chce ukraińskiego zwycięstwa, a rosyjskie zbrodnie wojenne muszą być osądzone to są to „tylko słowa”, ale gdy mówi o tym, że Rosji nie należy upokarzać to są to „aż słowa”?

Wsparcie i interesy

Nie ulega też wątpliwości, że w ogniu, który trawi Ukrainę Macron próbuje przyrumienić własną pieczeń. Wzrost poczucie zagrożenia, w tym samym wydatków na zbrojenia to dobre wieści dla francuskiej zbrojeniówki. W ostatnich tygodniach pozyskała ona nowych klientów, m.in. Litwę. Bliskie Paryżowi reżimy w jego dawnych koloniach afrykańskich i bliskowschodnich boleśnie odczuwają brak zboża z Ukrainy. Francuski prezydent wziął więc na siebie, aby wynegocjować alternatywną drogą ich zaopatrywania poprzez Rumunię. Nie stracił też ani chwili, aby zwołać unijnych przywódców do Wersalu przekonując ich do swojej agendy przyspieszenia integracji polityki zagranicznej i obronnej w duchu forowanej przez siebie „autonomii strategicznej” UE.

Macron tym razem powiedział wprost o dostawie ciężkiej artylerii w postaci armatohaubic CAESAR. Dostawy kolejnych sześciu szóstka oznacza, że Francja przekaże Ukrainie 26% całego posiadanego stanu. Wydaje się, że ta zmiana podejście również wynika z przyczyn wizerunkowych. Do tej pory Paryż odmawiał ujawniania szczegółów na temat wysyłanej przez siebie broni, argumentując m.in. w ten sposób, że obnoszenie się z tym działa na szkodę ukraińskiego wysiłku wojennego, informuje bowiem Rosjan o tym, jakiego sprzętu obrońcom brakuje. Sęk w tym, że infografiki przedstawiające zakres wsparcie militarnego dla Ukrainy ze strony poszczególnych państw tworzono na bazie oficjalnych danych. Wszystkie media pokazały zatem światu, że jeden z pięciu największych producentów uzbrojenia na świecie mieści się gdzieś między Łotwą a Luksemburgiem, gdy mowa o pomocy dla Kijowa. Jeśli zatem Paryż chce potwierdzić plotki o tym, że oprócz ciężkiej artylerii i przeciwpancernych pocisków kierowanych, wysłał także m.in. javeliny, exocety, wozy opancerzone, amunicję i granaty to teraz jest dobry moment. Relacje z Rosją gorsze już nie będą, a francuskie plany odegrania roli „balancing power” między Waszyngtonem a Moskwą i tak przepadły, bo nikt tego rodzaju pośrednika nie potrzebuje.

Równocześnie jednak trudno nie odnieść wrażenie, że ruiny Irpienia i barokowe fasady Pałacu Maryńskiego stanowiły tylko dekoracje dla ostatniej fazy kampanii wyborczej polityka, który rozpaczliwie walczy o większość w parlamencie.

W samej Francji formuła wizyty wzbudziła kontrowersje. Jeden z publicystów na „Le Figaro” napisał wprost, że Macron powinien był udać się na Ukrainę wcześniej i to samodzielnie, bez innych przywódców, którzy kradną mu snop światła. W istocie, czy Mitterrand potrzebował niemieckiego kanclerza w Sarajewie, gdyby wybuchła wojna w byłej Jugosławii? Czy czekał 100 dni, aby udać się do Bejrutu, gdy francuscy i amerykańscy żołnierze zginęli w zamachu terrorystycznym? Czy w dobie kryzysu eurorakiet mówił, że nie należy upokarzać Związku Sowieckiego?

Cóż, ta jedyna oczywista prawda nie umknie nawet mało uważnemu obserwatorowi: Macron nie jest Mitterrandem.

Prezydent Macron, kanclerz Scholz, premier Draghi, trzej najważniejsi przywódcy „starej” – czy jak lubi mówić ten pierwszy „lotaryńskiej” – Europy przybyli w czwartek do Kijowa. Na miejscu dołączył do nich Klaus Iohannis, prezydent Rumunii, który dwa dni wcześniej gościł Macrona przy okazji inspekcji francuskich wojsk stacjonujących w tym kraju.

Udział głowy państwa ze wschodniej części kontynentu dodaje całej wyprawie wiarygodności, jednocześnie windując Bukareszt na głównego regionalnego partnera państw unijnego rdzenia. Rumunia, podobnie, jak Litwa, Estonia czy Czechy, zdaje się realizować politykę „podwójnej polisy ubezpieczeniowej”, tj. utrzymywania bliskich relacji zarówno z Waszyngtonem, jak i z zachodnią flanką UE, przede wszystkim – właśnie z Paryżem. Bukareszt posłał żołnierzy zarówno na amerykańskie wojny w Iraku i Afganistanie, jak francuską w Mali. Na jego terytorium stacjonują wojska obydwu mocarstw, od jednych i drugich Rumuni kupują też broń.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Konflikty zbrojne
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 794
Konflikty zbrojne
Ukraińskie wojsko dementuje doniesienia mediów o czołgach Abrams
Konflikty zbrojne
Gen. Waldemar Skrzypczak: Rosjanie niszczyli leopardy, tak samo niszczą i będą niszczyć czołgi Abrams
Konflikty zbrojne
Jest nowy pakiet pomocy wojskowej USA dla Ukrainy. 6 mld dolarów, w tym rakiety Patriot
Konflikty zbrojne
Kolejna zmiana w wojsku Ukrainy. Zełenski odwołał dowódcę