Jajka, kiełbasa, czasem butelką wina – to niosą do cerkwi w swoich koszykach kijowianie. Są ich tłumy. Rakiety nie latają, choć już od kilku dni chodziły plotki, że właśnie Wielkanoc będzie dniem zemsty i Putin zasypie swoimi pociskami ukraińskie miasta, zwłaszcza stolicę.
Zamknięto nawet najświętsze tu miejsce, czyli Kijowską Sofię – najstarszą świątynię w mieście. Bo to do niej – podobno – miał się udać Władimir Putin, by w niej świętować zwycięstwo. Nie udało mu się zająć Kijowa, więc pojawiły się podejrzenia, że właśnie Sofia zostanie zaatakowana.
Wierni nie idą do Sofii, ale tłumnie odwiedzają sąsiedni, też zabytkowy, sobór świętego Michała. Na jego dziedzińcu duchowny obficie kropi wodą święconą koszyki ze święconką, błogosławi święconki przyniesione przez oddział armii ukraińskiej. Bo to akurat ukraińska cerkiew autokefaliczna, niepodlegająca Moskwie.– Woistinno woskres! Zaiste, zmartwychwstał! – chórem krzyczą mundurowi.
Czytaj więcej
Wielkanoc w czasie wojny, gdy waży się los całego narodu i przyszłych pokoleń, to więcej niż coroczny rytuał.
Świąteczny dobry nastrój udziela się też innym kijowianom. – Świętujemy Wielkanoc, ale niedługo będziemy świętować zwycięstwo – mówią dwaj dwudziestolatkowie, którzy świąteczne jajko na śniadanie z koszyka jedzą na ławce w parku. – Wtedy to zjemy tu w plenerze i obiad, i śniadanie – dodają, mrużąc oko.