Brak wody, deficyt towarów, wzrost cen, upadek gospodarki rolnej, wielogodzinne kolejki do urzędów, załamanie sektora bankowego, brak turystów, wzrost przestępczości. To nie jest relacja sprzed ćwierćwiecza, lecz współczesna rzeczywistość anektowanego przez Rosję Krymu. Gdy jedni mieszkańcy półwyspu stoją w kolejkach po rosyjskie paszporty, inni wykupują produkty w likwidowanych masowo ukraińskich sklepach. Od pierwszego czerwca rosyjski rubel ma tam zastąpić ukraińską hrywnę. Miejsce wycofujących się ukraińskich banków zajmują rosyjskie parabanki, które nawet nie mają systemu elektronicznego.
– Czołowe rosyjskie banki, takie jak Sbierbank czy WTB, zamknęły swoje oddziały na Krymie w obawie przed zachodnimi sankcjami ekonomicznymi – mówi „Rz" Andriej Klimenko, redaktor największej krymskiej agencji informacyjnej Blackseanews. – Swoje oddziały na Krymie tworzy za to bank RNKB, który znajduje się na 551. pozycji w rankingu rosyjskich banków, a wszystkie transakcje realizuje wyłącznie w gotówce.
Tydzień temu samozwańcze władze anektowanego Krymu bezprawnie zajęły lokalny oddział Narodowego Banku Ukrainy i przejęły znajdujące się tam ponad 4,6 mld hrywien (równowartość 1,5 mld zł). W ten sam sposób zajmowane są również oddziały wycofujących się ukraińskich banków, np. takich jak Priwatbank. – Doszło do tego, że ludzie nie mają gdzie doładować swoich komórek, a jedyne miejsce, gdzie można opłacić czynsz, to poczta, która cofnęła się do lat 90., gdy nie było systemów elektronicznych – mówi „Rz" mieszkaniec Symferopola Andriej Kriśko. – Trzeba poświęcić cały dzień, by dokonać płatności, stojąc w wielogodzinnej kolejce.
Bez wody i prądu
Mimo rosyjskiej aneksji Kijów ciągle wypłaca emerytury mieszkańcom półwyspu. Aby odebrać pieniądze, trzeba jednak poświęcić całą dobę. Tyle zajmuje podróż w obie strony z Symferopola do ukraińskiego Chersonia, który leży najbliżej anektowanego terytorium. W związku z tym krymscy emeryci wolą odbierać emeryturę, którą Rosja zaczęła wypłacać w rublach.