Kiedy PiS tracił władzę w 2007 roku popełnił błąd oferując Polakom wyłącznie igrzyska. Ziobro z dyktafonem w roli politycznego gwoździa do trumny, romantyczno-kryminalna historia o agencie Tomku i Beacie Sawickiej, w telewizji spoty z palącymi cygara biznesmenami witającymi się serdecznie okrzykiem „mordo ty moja”. Politycznych igrzysk w 2007 roku Polakom z pewnością nie brakowało. PiS położył jednak wówczas na nie akcent tak mocno, że stworzył wrażenie, że owe igrzyska są dla niego istotą sprawowania polityki. Nieprzypadkowo jednym z najsłynniejszych fragmentów debaty między Donaldem Tuskiem a Kaczyńskim był ten, w którym ówczesny lider PO pytał prezesa PiS o ceny „kurczaków i ziemniaków”. Igrzyska nigdy nie zastąpią chleba.
PiS lekcję z 2007 roku odrobił – i jak widać dziś rozumie, że potrzeba równowagi między chlebem a igrzyskami. I teraz, w przededniu kolejnego cyklu wyborczego, oferuje pakiet znacznie bardziej kompleksowy niż 11 lat temu. Kolejne obietnice socjalne, skierowane zwłaszcza pod adresem rodzin wielodzietnych i drobnych przedsiębiorców (a więc grup, które przed 2015 rokiem raczej nie były beneficjentami dobrobytu w Polsce), mają przypomnieć, że partia rządząca pamięta, iż przed umoszczeniem się w fotelu i obserwowaniem politycznych igrzysk trzeba najpierw mieć za co kupić owe „kurczaki i ziemniaki”. Wyprawki dla uczniów, premia za urodzenie drugiego dziecka oraz emerytury dla matek z rodzin wielodzietnych – to de facto rozszerzenie programu 500plus, jednego z filarów zwycięstwa wyborczego w 2015 roku. Z kolei ukłon w stronę drobnych przedsiębiorców to czytelna próba poszerzania swojej bazy wyborczej w stronę centrum, czyli wejście w przestrzeń, w której swojego naturalnego elektoratu szukają PO i Nowoczesna – a więc najpoważniejsi (o ile występują razem) rywale PiS-u w jego walce o utrzymanie władzy.
Ale PiS nie zapomina też o igrzyskach, bo te są konieczne, by wytrącić wszelką broń z rąk liberalnej opozycji. Sprawa Stanisława Gawłowskiego czy zapowiadana komisja ds. wyłudzeń VAT są niczym ostrzał artyleryjski przedpola, na które PiS ma wejść ze swoją socjalną ofensywą. PiS chce bowiem w ten sposób uwydatnić kontrast między dobrą władzą, która rządzi dbając o portfele swoich obywateli (a przynajmniej znacznej ich większości), a złymi pretendentami do władzy którzy, kiedy rządzili, dbali głównie o siebie. W zamyśle ma to zapewne zneutralizować bolesne dla PiS-u skutki przyznawania przez Beatę Szydło wysokich nagród ministrom. Przekaz wyglądać będzie bowiem tak: owszem, pobłądziliśmy, ale czym są nasze błędy wobec ich grzechów.
Ta ofensywa PiS-u ma wszelkie dane ku temu, by się udać – na razie wygląda bowiem na to, że partia Kaczyńskiego po raz kolejny zaskoczyła opozycję, która zaczyna przypominać drogowców zaskakiwanych przez zimę. O ile bowiem akcja z wyciągnięciem na światło nagród dla ministrów rządu było pierwszą od dawna bitwą wygraną przez politycznych rywali PiS, to na razie nie widać, by w PO czy Nowoczesnej mieli pomysł jak wykorzystać ją do przejęcia inicjatywy strategicznej. Do połowy maja ministrowie nagrody mają oddać – i jeśli tak się stanie, dalsze wypominanie owych nagród będzie przeciwskuteczne, bo zacznie przypominać o tym, że PiS posypało głowę popiołem. I co wtedy?
PiS właśnie nakreślił kierunki ofensywy na nadchodzące miesiące – opozycja ma w zamian do zaoferowania wspólne listy PO i Nowoczesnej na Mazowszu. To może być trochę za mało, bo – bądźmy szczerzy – ani to chleb, ani igrzyska.