Druk kart do głosowania został podjęty – obwieścił w środę minister aktywów państwowych Jacek Sasin. Rytm i ton wypowiedzi przypominają maksymę Juliusza Cezara „Kości zostały rzucone” – i nie ma odwrotu. Nie ma?
Pierwsza wątpliwość to legalność działań Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych, ministra i premiera, na którego polecenie ruszyły maszyny drukarskie. Skoro nie ma ustawy, to czy można drukować karty? Chcą to sprawdzić politycy PO i złożyli w tej sprawie wniosek do prokuratury. Tym historia sprawdzania się zaczyna i na tym się zapewne skończy. Bo choć „są jeszcze sądy w Warszawie”, to jest także i prokuratura. A to oznacza, że nikt (na razie) legalności głosowania sprawdzać nie będzie. A później? Któż to wie, co będzie później?
Sytuacja rozwija się jak w góralskim dowcipie: jeśli PiS tę rozgrywkę wygra i przeprowadzi wybory, w których zwycięży (niezależnie od frekwencji i poziomu praworządności) Andrzej Duda – toś opozycjo zginęła. Ale jeśli nie wygra i opozycja te plany pokrzyżuje, to są dwa wyjścia: albo PiS wprowadzi stan wyjątkowy i wtedy opozycjo zginęłaś, albo wybory odbędą się w innym terminie i Duda przegra. Jeżeli Duda przegra, to są dwa wyjścia...
Można spekulować w nieskończoność. Ale polityka, na którą pozwalamy partiom politycznym, powinna mieć swoje źródła w woli obywateli. Powinna być zakorzeniona w zasadach i źródłach prawa. Nie powinna być tylko wypadkową porozumień przy stołach i stoliczkach. To nie znaczy, że nie należy ich zawierać, trzeba tylko je potem certyfikować społecznie. A tu – znowu mur. Bo taką certyfikacją są wybory. A jak tu myśleć o kolejnych, przyspieszonych wyborach, skoro nie możemy przeprowadzić tych najbliższych, prezydenckich?
Ta właśnie sytuacja – niepewności, braku jednego wyraźnego scenariusza opozycji i ostrej determinacji obozu władzy, a przy tym braku żelaznej pewności co do jej skuteczności – to zbiór przesłanek do rozwoju wydarzeń najgorszego z możliwych. Czyli realnego, na modłę orbanowską czy putinowską uczynienia z ustroju w Polsce fasady do rzeczywistego jednowładztwa. Oba warianty, i ten z utratą większości w Sejmie przez obóz obecnej władzy, i ten, w którym przeprowadza ona swoją wolę przy 30-proc. frekwencji, oznaczają bardzo głębokie zmiany polityczne. Byłoby to swoiste ukoronowanie procesu odbierania Polsce demokratycznych resztek. W dodatku nie w sytuacji gomułkowskiej małej stabilizacji, ale kryzysu ekonomicznego i społecznego, stworzonego przez epidemię. To już nie będą dywagacje na temat tego, czy lepiej godzić się na władzę, „która może i kradnie, ale przynajmniej się dzieli”, czy na neoliberałów czekających całe życie na przypływ. To będzie układ, w którym wojsko i policja będą musiały, dzięki zmienionemu przez pandemię prawu, bronić czynnie interesu rządzących.