Rząd ma realny wpływ tylko na ten ostatni czynnik. Jednak na dostosowanie naszych stawek VAT do wyższych europejskich zgodziliśmy się jeszcze w rokowaniach w Kopenhadze, czyli w czasach rządów SLD. To był oczywiście błąd.
Polacy mimo znaczącego wzrostu płac są ciągle zbyt ubodzy, by kupować dużo książek czy często odwiedzać restauracje. Droższe usługi gastronomiczne pogarszają też naszą pozycję na turystycznej mapie świata. Dlatego trzeba uparcie walczyć o to, by Bruksela zgodziła się na późniejsze wprowadzenie wyższych stawek. Mamy w tej sprawie poparcie wielu krajów. Choćby Francji, która sprzeciwia się podwyżce, walcząc o swoją pozycję na rynku turystycznym.
Jednak jeżeli nie uda się zablokować podwyżek VAT, nie będzie to koniec świata. Ministerstwo Finansów oblicza, że dzięki podwyższeniu tego podatku przychody państwa wzrosną o kilkaset milionów rocznie. Taka skala wzrostu cen towarów i usług jest niczym wobec 31 miliardów złotych, jakie w przyszłym roku dodatkowo wpłyną do kieszeni Polaków z powodu korzystnych dla nas zmian w podatkach od dochodów osobistych. Analitycy uważają, że wzrost cen utrzyma się na poziomie przewidywanym przez bank centralny.
Gorzej jest z paliwami. Ich ceny będą rosnąć, bo taka jest sytuacja na światowych rynkach. Aby nie podnosiło to znacząco poziomu inflacji, warto, aby nowy rząd zastanowił się nad zmniejszeniem opodatkowania paliw. Tylko trzeba myśleć o tym natychmiast, a nie za kilka lat, jak to jest w przypadku stawek VAT.