Ale się jej nie doczekali. To, czym karmią nas politycy i media, to znowu w coraz większym stopniu teatr – forsuje się jakieś uchwały i ustawy, składa wnioski, z których nic nie wynika, a krzyku przy tym i emocji, jakby szło o Bóg wie co. Tymczasem to, co ważne, załatwiane jest gdzieś poza zasięgiem naszego wzroku.

Przy takiej na przykład ustawie medialnej trąbi się o jakichś poprawkach lewicy, których przyjęcie bądź nie ma zadecydować o jej głosach – a każdy wie, że i te poprawki, i cała ustawa to tylko wydmuszka, że chodzi o miliardy z cyfryzacji i o władzę nad umysłami telewidzów.

Czas pewien temu pisowski prezes NBP mianował swym zastępcą człowieka będącego uosobieniem "postkomunistycznego układu w bankowości". Już było dziwnie. Potem premier Tusk tę nominację zablokował – jeszcze dziwniejsze, boć to fachowiec nie gorszy od tych, na których ten sam Tusk stawia np. w służbach.

Zapewne nie ma to nic wspólnego z walką o media, podobnie jak nic z nią nie może mieć wspólnego aresztowanie "skarbnika lewicy" i to, czy okaże się on mieć coś do powiedzenia czy nie. Wszystko to tylko spiskowe teorie – zamiast wsłuchiwać się w warkot buldogów spod dywanu, lepiej śledzić z przejęciem walkę o to, czy zmiana traktatu, która i tak jest niemożliwa, wymagać ma zgody premiera, prezydenta i parlamentu czy też Sejmu z Senatem, Belwederu i rządu.