Odpowiedzialność swoją wykazała, rozmazując nieco ich twarze i nie podając nazwisk oraz stopni. Nie musiała. Każdy zainteresowany na podstawie tych fotografii mógł dojść, o kogo chodzi. Następnego dnia organ Michnika wytłumaczył, iż fakt, że niektórzy sfotografowani mieli brody, a inni narzucili afgański przyodziewek, był niezbitym dowodem ich kontrwywiadowczej służby.
Żołnierze kontrwywiadu na misję jadą zakonspirowani dla swoich kolegów. Mają zachowywać się jak inni. Kiedy wszyscy robili zdjęcia, ich odmowa byłaby podejrzana. Na misji ci, którzy chcą (a jest takich trochę), zapuszczają brody. Wysyłając fotki dla przyjaciół, często przywdziewają miejscowe kostiumy.
Rewelacje "Wyborczej" na temat kontrwywiadu nie kończą się na tym. Okazuje się – o zgrozo! – że jest to instytucja jawna, a ludzie, którzy w niej pracują, legitymują się jej zaświadczeniami o pracy. Można by dodać, że jest taka, bo taki status nadała jej ustawa. Tak jest zresztą w większości krajów demokratycznych. Zakonspirowane jest, kto w niej jaką rolę pełni. Niektórzy agenci nie są w ogóle w niej rejestrowani.
Jestem przekonany, że informacje na temat funkcjonariuszy kontrwywiadu w Naszej-klasie "Wyborcza" uzyskała od funkcjonariuszy WSI, którzy wykorzystają każdą możliwość, aby skompromitować świeżo powołane służby. Inaczej gazeta nie miałaby na ten temat zielonego pojęcia. Komunistyczni fachowcy po szkołach w Moskwie zrobią wszystko, każdym kosztem, aby udowodnić, że ich następcy nie nadają się do niczego, a ci, którzy rozpędzili ich ferajnę, popełnili zbrodnię.
Nie pierwszy raz okazuje się również, że "Wyborcza" zrobi wszystko, aby skompromitować swoich przeciwników. Obok narażenia polskich żołnierzy najgorsze w tym jest to, że już chór innych dziennikarzy bez śladu refleksji wyśpiewuje i komentuje rewelacje WSI i "Wyborczej". Dla nich najważniejsze jest, aby dokopać Macierewiczowi.