Profesor Bronisław Geremek był nie tylko wybitnym Polakiem, nie tylko jednym z najważniejszych przywódców "Solidarności" i ojców założycieli nowej polskiej demokracji, ale też politykiem. Wyróżniał się nie tylko odwagą i siłą charakteru w walce o ideały Sierpnia, ale również polityczną inteligencją, dążeniem do osiągnięcia swoich celów i do narzucenia swojej wizji państwa. Bywał boleśnie stronniczy. Jednak moment śmierci i chwila pogrzebu wymagają podkreślenia tych cnót i czynów, które uznają za ważne wszyscy rodacy zmarłego.

Mówi się często o polskim piekle, o zaciętości, małostkowości, o braku zdolności doceniania ludzi i ich osiągnięć. Wydaje się, że zachowanie polityków i publicystów po tragicznym wypadku sprzed tygodnia zadało tym twierdzeniom kłam. Pierwszy raz od dawna tak zwolennicy wizji profesora Geremka, jak i jej krytycy – a to rzecz o wiele trudniejsza – mówili niemal jednym głosem. Nawet ci, którzy – jak choćby prezydent Lech Kaczyński – wcześniej krytykowali politykę zagraniczną zmarłego, potrafili puścić w niepamięć spory i dostrzec jego znaczenie.

Przykre, że na taki elementarny gest nie było stać Adama Michnika. Dla niego śmierć profesora stała się znowu okazją, by rozprawić się z przeciwnikami. To właśnie on nad grobem zmarłego cytował jego słowa o "policjantach pamięci". To on wykorzystał uroczystość na cmentarzu do kolejnego ataku na książkę o Lechu Wałęsie. To on, przemawiając do zgromadzonych żałobników, atakował historyków z IPN za rzekome insynuacje wobec Geremka. Zamiast skupienia i refleksji, Michnik wybrał agresję. Jak widać, każdy środek jest dobry, byle tylko postawić na swoim. Michnik nie potrafił uszanować ciszy przynależnej chwili śmierci, wybrał gniew i oskarżenia.

Jego przemówienie przejdzie do historii. Pozostanie świadectwem zaciekłości i zaślepienia, które opanowało niektórych dawnych bohaterów podziemia. I, oby, przestrogą dla tych wszystkich, którzy nie potrafią zapanować nad emocjami w życiu publicznym.