To nie naród ukraiński odpowiada za rzezie, których sprawcy wymordowali też wielu etnicznych Ukraińców, ale miejscowa odmiana faszyzmu spod znaków OUN-UPA. I tak samo nie naród dzisiaj usiłuje rehabilitować owych faszystów, stawiając im pomniki i nadając ich imiona lwowskim ulicom, tylko nacjonaliści, których znaczenie na ukraińskiej scenie politycznej bynajmniej nie wynika ze szczególnie wysokiego społecznego poparcia, tylko z faktu, iż sojuszem z nimi ratuje swą podupadającą pozycję prezydent Wiktor Juszczenko.

Tymczasem szaleństwo polskiej polityki polega na tym właśnie, że całkowicie zafiksowała się ona na Juszczence, jakby nikogo innego na Ukrainie nie było. Juszczenko jest dla nas jedynym gwarantem ukraińskiej demokracji i niezależności, popieramy go więc bezwarunkowo, nawet gdy odsłania pomniki UPA.

Pojawił się też argument, że wracanie do sprawy Wołynia zaszkodzi wspólnej organizacji Euro 2012, i ten jest jeszcze bardziej absurdalny. Euro to akurat interes nie pomarańczowych, a więc i nie brunatnych, dla których jesteśmy tacy mili, tylko niebieskich - klanu donieckiego, Odessy, Donbasu i Kijowa.

A więc tej Ukrainy, która uważa UPA nie za bohaterów, ale, zgodnie z historyczną prawdą, za bandytów. Tej, z którą w imię kultu pomarańczowej rewolucji Polska odrzuca jakiekolwiek zbliżenie, uznając ją za agenturę Moskwy.

A przecież właśnie Euro, skoro już wysunięto ten argument, jest najlepszym dowodem, że i z tą Ukrainą możemy zgodnie współpracować.