Trudno inaczej wyjaśnić pech, który prześladuje w azjatyckiej podróży prezydenta. Awarię samolotu można by jeszcze zrozumieć bez sięgania po siły nadprzyrodzone – błędem obsługi albo zużyciem części w wiekowym aeroplanie; hipoteza, iż któryś z pracowników premiera spędził noc na nakłuwaniu woskowego modelu Tu-154 szpilką, wydaje mi się jednak nie tylko bardziej malownicza, ale i bardziej prawdopodobna, zważywszy że nazajutrz po awarii mieliśmy z kolei do czynienia z nagłą niedyspozycją cesarza Japonii. A przecież właśnie dla tej audiencji zrezygnował prezydent z kuszącej perspektywy spotkania z Nicolasem Sarkozym, o pomniejszych atrakcjach nie mówiąc. Domysł, że Jego Cesarska Mość poczuł się źle na wieść o przyjeździe gościa z Polski, bo sama nazwa wciąż jeszcze kojarzy mu się z amarantowymi napisami "sexy" i "love", jest oparty na wątłych podstawach.

Kto konkretnie zajmuje się na dworze Tuska abrakadabrą, trudno na razie zgadnąć – z racji nazwiska podejrzewałbym ministra Arabskiego, a z racji obeznania w tematyce rozmaitych magicznych eliksirów posła Palikota. Myślę, że nie będziemy długo czekać na wyjaśnienie tej sprawy – dziennikarze niebawem "dotrą" do tajnego zapisu szklanej kuli, a ściślej, jej starannie przebranych okruchów, tych akurat, w których odbija się ujmujące oblicze premiera pełnego troski o obywateli i zmęczonego pracą dla ich dobra.

Nie podejrzewałem, że pójdzie akurat o podróż zagraniczną i samolot (choć to czegoś zapalna sprawa), ale tego, że premier sięgnie w końcu po czary, spodziewałem się od dawna. Z każdym miesiącem rządzenia ma coraz mniej innych możliwości.

[ramka]Skomentuj [link=http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2008/12/03/klatwa-tuska/]na blogu[/ramka][/link]