Zamiast buńczucznych ostrych słów pod adresem przeciwników politycznych i ulatujących ponad salą kolorowych baloników, były spokojne i merytoryczne przemówienia lidera PiS i kilku innych, dobrze wybranych, polityków tej partii.
Jeśli w ten weekend gdzieś w polityce pojawiły się prowokacja i agresja, to raczej w obozie rządowym. Najpierw premier Donald Tusk wprowadził zamieszanie, zgłaszając chęć wystąpienia przed kongresem największej partii opozycyjnej – i pierwszy dzień kongresu upłynął mediom na komentowaniu tego faktu. Drugim dniem zajął się Janusz Palikot, także wywołując entuzjazm części dziennikarzy, którzy z wypiekami na twarzach czytali kolejne – dotyczące kongresu PiS – wpisy posła PO w jego internetowym blogu.
PiS tym razem nie dał się sprowokować. Dzięki temu potwierdziła się stara piarowska zasada, że lepiej przedstawić argumenty grzecznie i spokojnie, przeprosić za błędy i nieuważne sformułowania, niż brnąć w walkę na oślep. Jarosław Kaczyński miał ocieplić swój wizerunek (oraz wizerunek swojej partii), pokazać, że nie jest politykiem posługującym się jedynie agresją – co zarzucali mu przeciwnicy polityczni – i w dużej mierze to zadanie udało mu się wykonać. PiS przedstawił się nie jako partia przeszłości, schodząca ze sceny politycznej, ale jako główna partia opozycyjna, zgłaszająca własne społeczno -gospodarcze pomysły, alternatywne dla rządowych.
Ale też – śledząc relacje z kongresu PiS – można było mieć wrażenie, że to wciąż za mało, aby w dającej się przewidzieć przyszłości partia Jarosława Kaczyńskiego była zdolna ponownie sięgnąć po władzę. Merytoryczna debata o problemach polityki gospodarczej i społecznej nie ma w sobie magnesu zdolnego przyciągnąć większość wyborców. PiS pokazał się więc jako ugrupowanie poważne, ale wyciszenie emocji sprawiło, że równocześnie dość letnie.
Być może druga część kongresu w czerwcu lub lipcu sprawi, że o partii Kaczyńskiego będzie można zacząć myśleć nie jako o opozycji z 20-procentowym poparciem, ale jako o ugrupowaniu idącym po władzę. To, że to długa i trudna droga, jest oczywiste. Ale na tym, że PiS powoli staje się silną merytorycznie opozycją, że dla partii rządzącej w końcu pojawia się realna alternatywa, polska polityka może tylko zyskać.