[b]Skomentuj [link=http://blog.rp.pl/semka/2009/11/25/testowanie-politycznego-pluralizmu/]na blogu[/link][/b]
Nie chcę dociekać, czy któryś z panów ma szansę na stanowisko szefa rządu. Bardziej niepokoi mnie przyjęta za oczywistą przez wielu polityków i komentatorów teza, że wraz ze zwycięstwem Donalda Tuska w wyborach prezydenckich punkt ciężkości w polskiej polityce w naturalny sposób powinien się przenieść do Pałacu Prezydenckiego.
Stawiam dolary przeciw orzechom, że jeśli Tusk zwycięży, zostanie uznane za naturalne, iż politykę zagraniczną kreuje Pałac Prezydencki. Że Bielecki, Rostowski czy Boni mają pilnować budżetu, a nie dumać o wielkiej dyplomacji. Ci, którzy dziś krytykują prezydenta Lecha Kaczyńskiego za angażowanie się w politykę zagraniczną, nie zgłoszą podobnych pretensji do prezydenta Donalda Tuska.
Niestety, wciąż obowiązuje w Polsce stara zasada, że kompetencje danego urzędu ocenia się w zależności od tego, kto go sprawuje. Za prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego uważano za oczywiste, że to on kreśli wizję polityki europejskiej czy obronnej. Rzecz jasna Kwaśniewski miał komfort współpracy z bliskimi sobie premierami z SLD, a za rządów Jerzego Buzka z zaprzyjaźnionym szefem MSZ Bronisławem Geremkiem – testował więc polski model prezydentury w warunkach przyjaznej kohabitacji.
A co, gdy w powietrzu latają topory? Gdy pojawiają się polityczne konflikty będące efektem już nie tylko formalnego, ale i realnego pluralizmu? Wtedy odpowiedzią jest pomysł, aby skupić władzę w jednym ręku.