Możemy się teraz spodziewać kilku nieprzyjemnych słów ze strony Kremla, ale należy się cieszyć, że problem został rozwiązany w sposób niebudzący żadnych prawnych zastrzeżeń. A przede wszystkim – niebudzący wątpliwości natury politycznej.

Ocieplenie stosunków z Moskwą było priorytetem polityki zagranicznej gabinetu Tuska długo przed 10 kwietnia. Najpierw wizyta szefa polskiego rządu w Moskwie, potem słynna pogawędka z premierem Rosji na molo w Sopocie, wreszcie uroczystości z udziałem Putina w Katyniu oraz gesty i słowa współczucia, które usłyszeliśmy po katastrofie prezydenckiego tupolewa – wszystkie te wydarzenia mogły świadczyć o nowym etapie w relacjach odwiecznych wrogów.

Jednak różnica między postawą Warszawy a Moskwy była zasadnicza: o ile Rosjanie, z precyzją godną szachowego arcymistrza, “zagrali” Polską w ramach geostrategicznego projektu zbliżenia z Europą, o tyle premier Tusk, a także minister Sikorski i prezydent Komorowski sprawiali niekiedy wrażenie ludzi odurzonych ideą pojednania. Nagle rurociąg Nord Stream przestał być problemem, nagle usłyszeliśmy, że łupkowe “kopalnie” mogą na nas sprowadzić katastrofę ekologiczną, dowiedzieliśmy się także, że uzależnienie od dostaw gazu ze Wschodu potrwa kolejnych 30 lat. Prezydent Komorowski dał pretekst mediom, by pisały o końcu sojuszu Polski i Gruzji, a rząd z opóźnieniem reagował na zaniedbania Moskwy w sprawie śledztwa smoleńskiego. Wszyscy zaczęli chodzić wokół rosyjskiego niedźwiedzia na paluszkach.

Dlatego po przybyciu do Polski Ahmeda Zakajewa pojawiły się komentarze, iż odmowa jego wydania nie jest wcale taka oczywista. W czwartek Donald Tusk złożył ważną deklarację, iż Moskwa nie może w tej sprawie liczyć na szczególną przychylność. Sąd podzielił jego zdanie, powołując się na regulacje Unii Europejskiej dotyczące statusu uchodźców. Przypomnijmy: to ta sama Unia, do której przymila się ostatnio Rosja.Kolejny raz okazuje się, że różnią nas jeszcze pewne standardy.