Poważnie się zmierzyć? Ale z czym? Z czymś, co właśnie przedstawił jako projekt ekspozycji?
Przecież to prof. Kittel obwieścił w sobotę w Berlinie, że "Widoczny znak" pokaże deportacje Niemców w kontekście innych wysiedleń w XX wieku – od wygnania Ormian przez Turków po czystki etniczne w Kosowie w połowie lat 90. Tymczasem wybór takiego kontekstu relatywizuje los Niemców – obywateli kraju, który rozpętał najkrwawszą z wojen.
Owszem, prof. Kittel deklaruje, że ukaże deportacje Polaków i inne zbrodnie nazistów, ale w jego zapowiedziach nie ma nic o fenomenie niemieckiej piątej kolumny i roli "miejscowych" Niemców w aparacie okupacyjnym III Rzeszy od Polski po Jugosławię. A bez tego nie sposób pojąć, dlaczego po wojnie w tak wielu krajach nie chciano już żyć obok Niemców.
Dlatego właśnie projekt prof. Kittla stawiający w jednym rzędzie wygnanie Ormian i deportację Niemców relatywizuje historię. Dostrzegają to ci niemieccy badacze, którzy chcą uczciwego rozliczenia się z przeszłością, i – jak prof. Martin Schultze Wessel – krytykują Kittela za pomniejszanie negatywnej wyjątkowości losu Niemców.
Polska wciąż nie ma powodu, aby akceptować takie przesłanie wystawy. Jaki więc był sens obecności wiceszefa gdańskiego Muzeum II Wojny na berlińskiej sesji? W programie sympozjum nie znalazło się przecież miejsce na żadną szerszą publiczną dyskusję.