- Zamiast "przemarsz rosyjskich kibiców" przez pomyłkę napisałam w artykule "przemarsz rosyjskich wojsk..." - taki wpis umieściła na facebooku dwudziestoparoletnia dziennikarka, i ta freudowska omyłka dobrze oddaje emocje części społeczeństwa.

Zostawiając na boku katastroficzne wróżby możemy stwierdzić, że możliwość iż we wtorek na ulicach Warszawy nastąpią jakieś incydenty niestety istnieje. Prawdopodobieństwo, że wykroczą one poza skalę, do jakich przyzwyczaili nas kibole wszelkich narodowości nie wydaje się jednak wielkie. Wskazują na to dotychczasowe wydarzenia. Choć we Wrocławiu rosyjscy chuligani pobili porządkowych UEFA, to przebieg miesięcznicy tragedii z 10 kwietnia był spokojny. Rosjanie złożyli też kwiaty pod smoleńską tablicą. A liderzy ich organizacji kibicowskich zapowiedzieli, że w czasie przemarszu i samego meczu nie będzie z ich strony żadnych zachowań prowokacyjnych, i w ogóle - politycznych.

Nawet jednak, jeśli tak będzie, to negatywne emocje sporej części Polaków budzi sam fakt rosyjskiego marszu ulicami polskiej stolicy. Buntuje się przeciwko temu ich wrażliwość, ukształtowana przez obolałą pamięć historyczną. Marsz tysięcy Rosjan - nawet apolityczny - kojarzy im się z dominacją ZSRR i epoką rozbiorów. Nie przemawia do nich argument, że takie futbolowe marsze za granicą naprawdę są tradycją rosyjskich fanów, i że naprawdę ich chęć przeprowadzenia analogicznej imprezy w Warszawie nie jest politycznie motywowanym ewenementem.

Nie jest to moja wrażliwość, nie są to moje emocje. Ale takie są odczucia wielu Polaków. A wielu spośród nich zalicza się do tych grup, które uważają że ich poglądy i uczucia są deptane przez rządzących i establishment. Intensyfikowanie takiego myślenia nie służy Polsce.

Czy władze stolicy, godząc się na marsz, wzięły pod uwagę ten aspekt sprawy?