A jednak wystawa „Rosjanie i Niemcy - tysiąc lat sztuki, historii i kultury” u polskiego widza może budzić niedobre skojarzenia. Pokazuje ona bowiem, jak silna jest tradycja przyjaźni niemieckich władców z rosyjskimi carami przy absolutnym zapomnieniu narodu, który mieszka pomiędzy Rosjanami i Niemcami. Przypomina mi się inna wystawa - „Siła i przyjaźń” z 2008 roku, sponsorowana przez Gazprom, która sławiła XIX-wieczny sojusz Prus i Rosji. Otwierał ją ówczesny szef niemieckiej dyplomacji Frank-Walter Steinmaier, polityczny wychowanek i współpracownik kanclerza Gerharda Schrödera, znanego miłośnika Putina. Tamta wystawa, choć skupiona na imperialnej chwale Hohenzollernów i Romanowów, zawierała jeszcze drobne wspomnienie o powstaniu listopadowym.

W obecnej ekspozycji o istnieniu Polaków niemal się nie wspomina. Ponieważ na stosunkach obu krajów mocno zaważyła ostatnia wojna, twórcy ekspozycji chcieli pewnie podkreślić to, co w historii Rosjan i Niemców było dobre. Ale opisywanie Katarzyny II lakoniczną wzmianką, że „za jej rządów doszło do rozbiorów Polski”, bez wyjaśnienia, czym owe rozbiory były, musi budzić sprzeciw. W imię wysłodzonej wersji historii wstydliwie spycha się także na bok takie fakty, jak choćby układ Ribbentrop-Mołotow. W ten sposób tworzy się poprawnościowy kicz, co jest głęboko sprzeczne z demokratycznymi tradycjami nie tylko Niemców, lecz także Rosjan.

I jeszcze jedna rzecz - rząd RFN do pracy przy wystawie zaprosił m.in. Pruską Fundację Dziedzictwa Kulturowego tę samą, która stworzyła ekspozycję z 2008 roku. To kolejny przykład na to, że po zjednoczeniu historia Niemców zbyt często zaczyna być utożsamiana z dziejami Prus. My tymczasem mamy prawo patrzeć na to dziedzictwo szerzej niż tylko na fryderycjańskie parki i pałace. W tej tradycji były przemoc i despotyzm. Trzeba mieć odwagę głośno o tym mówić.