Ma również, a może przede wszystkim, niezrealizowane od lat plany restrukturyzacji, które kolejne zarządy chowają do najgłębszych zakamarków szuflad na Woronicza.

To oczywiście łatwiejsze od przeprowadzenia koniecznych zmian. Zawsze można przecież zrzucić winę na polityków, którzy od końca lat 90. wokół TVP uprawiają iście chocholi taniec. Kolejne projekty ustaw idą na przemiał,  a wysiłek i zaangażowanie ich autorów – na rozkurz.

Wina jednak za tragiczne status quo leży nie tylko po stronie polityków. Nie mniej winni są zarządzający TVP, którzy – jakby nieświadomi rewolucyjnych zmian w świecie mediów – nie podejmują elementarnych decyzji. To musi dziwić, bo gołym okiem widać, jakie postępy uczyniła komercyjna konkurencja. Wszyscy nadawcy poza TVP mają przemyślane strategie multimedialne; w pełni panują zarówno nad produkcją kontentu, jak i dystrybucją.

Rozbudowują swoje aktywa w necie i realizują śmiałe przedsięwzięcia z telekomami.
Jak na tym tle wypada moloch z Woronicza ze swoimi hektarami ziemi, tysiącami metrów kwadratowych przestarzałych studiów, stolarniami, zdemoralizowanym brakiem wizji zespołem i systemem produkcji, który woła o pomstę do nieba? Aż wstyd odpowiadać.

W TVP nie ma wizji przyszłości. Problemy obchodzi się bokiem w przekonaniu, że i tak będzie musiał zmierzyć się z nimi następca. A poza tym – wciąż żyje i przewala się nocami po telewizyjnych korytarzach upiór świetnej przeszłości, gdy TVP stała na czele polskiej medialnej stawki i ze wzgardą przyjmowała jakiekolwiek słowa krytyki. Nie mam złudzeń co do skuteczności tej krytyki. Słowa nie takich autorytetów w sprawie TVP były jak rzucanie grochem o ścianę. A szkoda, bo telewizja publiczna to wspólna sprawa i majątek wszystkich Polaków. Ma ważne cele i zadania. Nikt jej z nich nie wyręczy. I właśnie w imię tych zadań należy jej się szansa przetrwania.