Ten ponury obraz naszej rzeczywistości skutkuje ogromnymi stratami. Jawnymi i ukrytymi.
Do pierwszych zaliczmy exodus młodych Polaków, którzy nie widzą nad Wisłą przyszłości dla swojego potomstwa. Na pierwszy rzut oka widoczny jest także coraz gorszy stan zdrowia prawie miliona dzieci, które nie dojadają, a ich rodziców nie stać na opiekę lekarza czy dentysty. Nie chodzą też do kina, teatru, na dodatkowe zajęcia. Wszystkie te zaniedbania będą się mścić w przyszłości.
Ale są też ukryte skutki biedy najmłodszych – to złamane charaktery ich samych oraz ich rodziców. To syndrom wyuczonej bezradności czy nauka kombinowania – zamiast pracy.
W jaki sposób można poprawić ten stan rzeczy?
Po pierwsze konieczna jest zmiana polityki społecznej. W Polsce wydatki publiczne i uwaga rządzących są kierowane do dobrze reprezentowanych lub silnych grup. A ponieważ dzieci głosu nie mają, to młode rodziny są bezpardonowo dyskryminowane. Dość powiedzieć, że Polska wydaje 200 mld zł na emerytury i renty, a około 25 mld zł na dzieci. Przypomnijmy też stosowaną przez MEN, na naszych oczach, przemoc wobec 5- i 6-latków – bo jak inaczej nazwać upychanie ich na siłę do nieprzygotowanych do tego szkół. Takie przykłady można mnożyć.
Po drugie – to chyba jest najważniejsze – musimy tworzyć warunki do zawodowej aktywności. Tylko praca jest prawdziwym remedium na biedę. Firmy, które tworzą nowe etaty, powinny więc być przez urzędników i władzę noszone na rękach, a nie gnębione kontrolami czy ciągłymi zmianami w prawie. Budżet powinien też zrezygnować z opodatkowywania takich dochodów z pracy, które pozwalają jedynie na zaspokojenie podstawowych potrzeb.