Ostrzegał tym samym, że długotrwałe upokarzanie przysparza śmiertelnych wrogów, łatwiej znieść krótkie męczarnie, choćby bardziej bolesne. Wydaje się, że Donald Tusk postanowił tym razem zignorować wskazówki ojca politycznego realizmu. Grillowanie ministra sprawiedliwości rozłożył sobie na kilka odcinków. Najwyraźniej się w nim rozsmakował.
Początkowo premier rekonstrukcję swojego gabinetu zapowiadał na wiosnę. Jednak dwa tygodnie temu rzucił, że do zmian w rządzie dojdzie niebawem. Dziennikarze natychmiast zaczęli dywagować, którzy z ministrów stracą swoje stanowiska, a na nich samych padł blady strach. Ostatecznie jednak zmiany były niewielkie, a wszystkich spotkał awans.
Najwyraźniej wtedy – tydzień temu – Tusk nie widział powodu do odwołania Jarosława Gowina. Potem do mediów zaczęły wyciekać informacje, że decyzję o wyrzuceniu ministra sprawiedliwości zapadną może na posiedzeniu rządu, a może na spotkaniu zarządu PO. Zarządowi partii premier jednak ogłosił, że decyzje w sprawie przyszłości Gowina podejmie – ale w poniedziałek. Co zdarzyło się w ciągu tygodnia, jaki powód do dymisji się znalazł? Oczywiście żaden, bo nie o powody tutaj chodzi. Donald Tusk po prostu postanowił pokazać, że to on, jako jedyny, dzierży władzę w PO.
Wyrzuci ministra sprawiedliwości z rządu? A może nie wyrzuci? Przez najbliższe dni trwać będą rozważania i spekulacje.
Tusk, choć działa niezgodnie z radami włoskiego myśliciela, osiąga iście makiaweliczne efekty. Sieje strach, przestrzega, grozi, stopniuje napięcie. Jest panem sytuacji i poszerza swoje wpływy. Choć zwołał zarząd PO, to nawet nie skonsultował się z nim w sprawie ewentualnej dymisji partyjnego kolegi. W ten sposób po raz kolejny pokazał, że to jego rząd, a nie Platformy Obywatelskiej. Przejął inicjatywę i – jak na razie – to on rozdaje karty.