Niewiarygodny strajk o „swoje”

Górnicy i nauczyciele, którzy są dziś w awangardzie śląskiego strajku, to dwie grupy zawodowe cieszące się nadzwyczajnymi przywilejami. O 3,5 tys. emerytury po 25 latach pracy - tyle dostają pracownicy kopalni - wszyscy mogą pomarzyć

Publikacja: 26.03.2013 11:56

Bartosz Marczuk

Bartosz Marczuk

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Podobnie o 3 miesiącach wakacji i 20-godzinnym tygodniu pracy. Mimo tego to ich przedstawiciele wiodą prym wśród niezadowolonych.

Właściwie „wywraca" to zasadność tej akcji. Trudno jest zrozumieć dlaczego związki nie upominają się np. o ludzi zmuszonych do emigracji, biedne dzieci, bezrobotnych czy o obniżenie składek do ZUS, dzięki czemu wyższe byłyby pensje netto. Walczą za to o konserwowanie przywilejów mocnych grup, które żyją na koszt pozostałych.

Zadajmy sobie dwa pytania. Pierwsze - dlaczego tak się dzieje? Tu odpowiedź nie jest specjalnie skomplikowana. Te grupy, podobnie jak biorących dziś udział w akcji hutników czy kolejarzy, łatwo mobilizować. A ich poparcie zapewnia wpływ na adresatów protestu, w tym wypadku rząd. Górnicy nie raz już udowodnili swoją skuteczność w walce o swoje. Z kolei nauczyciele są przez rządzących traktowani jak „święte krowy". Mimo, że rodzice, samorządowcy i ekonomiści wskazują na nieracjonalność ich przywilejów rząd wycofał się właśnie z reformy Karty Nauczyciela. Swoją drogą ich dzisiejszy udział w akcji musi być dla premiera Donalda Tuska wręcz osobistą porażką. Szef rządu dał pedagogom ponad 50 proc. podwyżki pensji, nie odbierając żadnych praw. Mimo tego nauczyciele czują się niezadowoleni.

Drugie pytanie brzmi co by się stało gdyby rząd spełnił postulaty strajkujących? Najkrócej rzecz biorąc groziłaby nam katastrofa. Domaganie się na przykład przez związki wydłużenia w nieskończoność obowiązywania emerytur pomostowych skończyłoby się bankructwem systemu emerytalnego. Oskładkowanie wszystkich umów – większym bezrobociem. Podnoszenie składek dla samozatrudnionym - zamykaniem biznesów i kolejną falą emigracji. Rezygnacja z elastycznych możliwości rozliczania czasu pracy – następnymi zwolnieniami.

Fala niezadowolenia, której dają wyraz związki, jest prawdziwa. Ludzie mają dość powtarzania im, że jest świetnie, gdy sami nijak nie mogą tego odczuć. Co więcej państwo staje się wobec nich nie tylko coraz bardziej pazerne (podwyżki podatków), ale wręcz opresyjne (fotoradary). Mimo tej ofensywy nie poprawia się wcale jakość świadczonych przez nie usług.

Problem polega na tym, że kolejny raz widzimy w akcji protestacyjnej najbardziej uprzywilejowane grupy, które krzyczą „chcemy więcej". Jej wiarygodność i jakość stawianych recept budzi więc niechęć, sprzeciw i rozczarowanie.

Podobnie o 3 miesiącach wakacji i 20-godzinnym tygodniu pracy. Mimo tego to ich przedstawiciele wiodą prym wśród niezadowolonych.

Właściwie „wywraca" to zasadność tej akcji. Trudno jest zrozumieć dlaczego związki nie upominają się np. o ludzi zmuszonych do emigracji, biedne dzieci, bezrobotnych czy o obniżenie składek do ZUS, dzięki czemu wyższe byłyby pensje netto. Walczą za to o konserwowanie przywilejów mocnych grup, które żyją na koszt pozostałych.

Pozostało jeszcze 80% artykułu
Komentarze
Bogusław Chrabota: Alcatraz, czyli obsesja Donalda Trumpa rośnie
Komentarze
Jędrzej Bielecki: Trump to sojusznik wysokiego ryzyka dla Nawrockiego
Komentarze
Estera Flieger: Po spotkaniu Karola Nawrockiego z Donaldem Trumpem politycy KO nie wytrzymali ciśnienia
Komentarze
Artur Bartkiewicz: Donald Tusk w orędziu mówi językiem PiS. Ale oferuje coś jeszcze
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Nie wykręcajcie nam rąk patriotyzmem, czyli wojna pod flagą biało-czerwoną
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne