Tę frustrację sprytnie podsyca bulwarowa prasa, publikując np. zdjęcia z suto zakrapianej imprezy polityków. Nie dziwi więc, że co jakiś czas któreś ugrupowanie wyskakuje z pomysłem ograniczenia środków budżetowych na działalność partyjną. Najczęściej są to zagrywki populistyczne, które mają pomysłodawcom przysporzyć kilku nowych zwolenników.

Przed rokiem posłowie Ruchu Palikota proponowali zamianę subwencji budżetowej na jednoprocentowy odpis od podatku dochodowego. Dwa miesiące temu posłowie Solidarnej Polski złożyli projekt, by wypłacanie subwencji zawiesić do końca 2015 roku, a zaoszczędzone ok. 450 mln zł przeznaczyć na dożywianie dzieci.

Oczywiście w czasie kryzysu, gdy coraz większej liczbie Polaków żyje się gorzej, rozpasanie polityków kłuje w oczy. Drażnią kosztowne podróże Donalda Tuska po kraju. Denerwują multimedialne konferencje polityków PiS dotyczące katastrofy smoleńskiej. Irytują kolejne kongresy SLD.Sęk w tym, że w całym cywilizowanym świecie podatnicy utrzymują polityków.

Pewnie nasz system tu i ówdzie dałoby się uszczelnić. Ale zmiana subwencji budżetowej na odpis podatkowy z daleka pachnie korupcją. Partie zabiegałyby o najbogatszych Polaków – ich podatki są przecież najwyższe. Przy okazji starań o te pieniądze zapewne padłyby różne dziwne propozycje, np. podczas tajemniczych spotkań na cmentarzu. Całkowite zawieszenie dotacji otworzyłoby już nie furtkę, ale bramę dla działań korupcyjnych i – powiedzmy szczerze – mafijnych.

Ogromne kwoty, które partie w 2012 roku dostały z budżetu państwa, robią wrażenie (dla formalności przypomnijmy, że od 1 stycznia 2011 r. są o 50 proc. niższe, niż zakłada ustawa). Ale tak powinno pozostać, zwłaszcza że eksperci Komisji Europejskiej już kilka lat temu stwierdzili, że nasz system jest bliski ideału, i zalecili innym krajom korzystanie z naszych rozwiązań.