Marzenie o kaftanie

Kraina Laputów, uczona niewiedza przybysza z Persji – jedno i drugie kusi podczas zerkania na nagłówki portali.

Aktualizacja: 21.05.2013 08:35 Publikacja: 21.05.2013 08:32

Wojciech Stanisławski

Wojciech Stanisławski

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Szczególnie może na fotoreportaże z weekendowych demonstracji.

Wiek oświecony z lubością sięgał po dwie blisko spokrewnione figury: „podróżnika do nieznanych krain" i „przybysza z innego świata". Podróżnikowi nieznane jeografom lądy i archipelagi, a ściślej – położone na tych archipelagach mrowiska i królestwa stwarzały bezpieczny kostium dla dziwactw i zbrodni całkiem współczesnych autorowi, które bezpieczniej było opisywać w przebraniu. Przybysz, wędrujący przez Francję czy Niderlandy w egzotycznym stroju, patrzył naiwnym / świeżym / nierozumiejącym wzrokiem na lokalne zabobony, szaleństwa i podłości, chroniony jednak przed zarzutem „radykalizmu" czy „rewolucjonizmu" swą obcością.

Oba te tropy literackie mają, rzecz jasna, starożytne jeszcze rodowody, świeży blask jednak nadali im Oświeceni: Jonathan Swift i Monteskiusz. „Podróże Guliwera", jak wiele ważnych i na serio pisanych dzieł, zostały upupione przez bajkopisarzy, którym brakło własnej wyobraźni, i skończyły jako źródło dwóch-trzech satyrycznych ikonek: nikt już nie rozpoznaje w dzisiejszych sporach echa dysput z krainy Hoyuhnhnmów! „Listy z Persji" miały tuziny naśladowców, XVIII-wieczną Europę odwiedzali – na kartach traktatów – mandaryni, bonzowie, maharadżowie i Huroni, i to jednak się skończyło, dając co najwyżej Edwardowi Saidowi kolejną okazję do utyskiwania nad europejskim „orientalizmem".

Bezradność wobec miałkości współczesnych nam wypadków kusi, by mimo upałów sięgnąć po przyciężki kaftan Usbeka czy Rikiego i patrzeć na współczesne wypadki „nierozumiejącym", chłodnym okiem, z pewną – jak powiedzieli by fenomenolodzy, nigdy nie przejmujący się nadmiernie urodą języka – „bezzałożeniowością", epoche.

Mając na ramionach ten perski strój, zdołałbym może opisać z należytym zdumieniem marsz (zbiegowisko? paradę? pokaz?), która za zadanie miała sprzeciw wobec ohydy, jaką jest gwałt – oraz małych arcydzieł obłudy, do jakich należy usprawiedliwianie gwałcicieli, iż „zostali sprowokowani". Rhedi, Rika, Usbek, gromadka „perskich" wędrowców, wiedząc cokolwiek o tej pladze wszystkich czasów, mogliby się spodziewać u uczestników marszu rozpaczy, gniewu, ba, odruchowego pragnienia zemsty. Nic bardziej mylnego: garstka zebranych dokonała „wiktymologicznej przewrotki" (którą nadzwyczaj celnie opisała na swoim blogu Agata Bielik-Robson), utożsamiając się ze stereotypem, narzucanym przez prześladowców: „Tak, jestem szmatą and I'm proud of it!".

Oczywiście, oczywiście: wszystko to skąpane było w głębokim sosie autoironii, campu i subwersji, którego smak niedostępny jest prostym Persom. Wątpię jednak, by dostępny był wszystkim uczestniczkom tego zgromadzenia, które z wyraźną frajdą pozowały fotoreporterom, w bezpiecznym świetle dnia, w pozach i strojach ostrych co się zowie, bliższych chyba magazynom S-M niż mlecznoróżowym urokom „Playboya". Do kadru załapał się też publicysta „Krytyki Politycznej" w czerwonej sukience, uszminkowany z gracją, znaną widzom wszystkich kolonijnych lub internatowych przebieranek, uśmiechnięty od ucha do ucha. Do tego trochę pseudo-Femenowej stylistyki: sutki zaklejone taśmą montażową, ot, taki Araki z supermarketu budowlanego. Kilka transparentów z błyskotliwą pochwałą samogwałtu: nigdy nie zaszkodzi przyłożyć ręki do sprawy rewolucji seksualnej, choćby na gimnazjalnym poziomie! Wielbłąda z rzędem temu, kto zdoła wytłumaczyć, jak zorganizowany przez Queerowe Centrum Społeczne „Marsz Szmat" zdołał zapobiec nieszczęściu gwałtu – lub bodaj zaoferować solidarność jego ofiarom.

Wojciech Stanisławski

Szczególnie może na fotoreportaże z weekendowych demonstracji.

Wiek oświecony z lubością sięgał po dwie blisko spokrewnione figury: „podróżnika do nieznanych krain" i „przybysza z innego świata". Podróżnikowi nieznane jeografom lądy i archipelagi, a ściślej – położone na tych archipelagach mrowiska i królestwa stwarzały bezpieczny kostium dla dziwactw i zbrodni całkiem współczesnych autorowi, które bezpieczniej było opisywać w przebraniu. Przybysz, wędrujący przez Francję czy Niderlandy w egzotycznym stroju, patrzył naiwnym / świeżym / nierozumiejącym wzrokiem na lokalne zabobony, szaleństwa i podłości, chroniony jednak przed zarzutem „radykalizmu" czy „rewolucjonizmu" swą obcością.

Pozostało jeszcze 81% artykułu
Komentarze
Kto kogo zaora – Grzegorz Braun Sławomira Mentzena czy Krzysztof Stanowski obu?
Komentarze
Joanna Ćwiek-Świdecka: Po zmianie rządów polityka wcale nie opuściła szkolnych murów
Komentarze
Estera Flieger: Drugiego Jagodna nie będzie
Komentarze
Michał Szułdrzyński: Pat z PKW, bałagan w sądach, spór o edukację zdrowotną. Wrażenie chaosu się pogłębia
Materiał Promocyjny
Kluczowe funkcje Małej Księgowości, dla których warto ją wybrać
Komentarze
Bogusław Chrabota: Nie wolno huśtać polsko-ukraińską łódką
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego