Szczególnie może na fotoreportaże z weekendowych demonstracji.
Wiek oświecony z lubością sięgał po dwie blisko spokrewnione figury: „podróżnika do nieznanych krain" i „przybysza z innego świata". Podróżnikowi nieznane jeografom lądy i archipelagi, a ściślej – położone na tych archipelagach mrowiska i królestwa stwarzały bezpieczny kostium dla dziwactw i zbrodni całkiem współczesnych autorowi, które bezpieczniej było opisywać w przebraniu. Przybysz, wędrujący przez Francję czy Niderlandy w egzotycznym stroju, patrzył naiwnym / świeżym / nierozumiejącym wzrokiem na lokalne zabobony, szaleństwa i podłości, chroniony jednak przed zarzutem „radykalizmu" czy „rewolucjonizmu" swą obcością.
Oba te tropy literackie mają, rzecz jasna, starożytne jeszcze rodowody, świeży blask jednak nadali im Oświeceni: Jonathan Swift i Monteskiusz. „Podróże Guliwera", jak wiele ważnych i na serio pisanych dzieł, zostały upupione przez bajkopisarzy, którym brakło własnej wyobraźni, i skończyły jako źródło dwóch-trzech satyrycznych ikonek: nikt już nie rozpoznaje w dzisiejszych sporach echa dysput z krainy Hoyuhnhnmów! „Listy z Persji" miały tuziny naśladowców, XVIII-wieczną Europę odwiedzali – na kartach traktatów – mandaryni, bonzowie, maharadżowie i Huroni, i to jednak się skończyło, dając co najwyżej Edwardowi Saidowi kolejną okazję do utyskiwania nad europejskim „orientalizmem".
Bezradność wobec miałkości współczesnych nam wypadków kusi, by mimo upałów sięgnąć po przyciężki kaftan Usbeka czy Rikiego i patrzeć na współczesne wypadki „nierozumiejącym", chłodnym okiem, z pewną – jak powiedzieli by fenomenolodzy, nigdy nie przejmujący się nadmiernie urodą języka – „bezzałożeniowością", epoche.
Mając na ramionach ten perski strój, zdołałbym może opisać z należytym zdumieniem marsz (zbiegowisko? paradę? pokaz?), która za zadanie miała sprzeciw wobec ohydy, jaką jest gwałt – oraz małych arcydzieł obłudy, do jakich należy usprawiedliwianie gwałcicieli, iż „zostali sprowokowani". Rhedi, Rika, Usbek, gromadka „perskich" wędrowców, wiedząc cokolwiek o tej pladze wszystkich czasów, mogliby się spodziewać u uczestników marszu rozpaczy, gniewu, ba, odruchowego pragnienia zemsty. Nic bardziej mylnego: garstka zebranych dokonała „wiktymologicznej przewrotki" (którą nadzwyczaj celnie opisała na swoim blogu Agata Bielik-Robson), utożsamiając się ze stereotypem, narzucanym przez prześladowców: „Tak, jestem szmatą and I'm proud of it!".