Z pewnością nie będzie to jednak poradnik sprawnie działającego państwa z wizją niezależności energetycznej.
Już teraz widać, jak obraz wyłaniający się z mitu gazowego eldorado rozbija się o indolencję, a także inercję administracji różnych szczebli. Gromki śmiech zapewne wywołają trwające dwa lata prace nad strategicznym dla interesu kraju projektem nowej ustawy o węglowodorach, którego końca wciąż nie widać. Boki będzie można zrywać również z tego, jak odpowiednie agendy Ministerstwa Środowiska torpedują nawet tak błahe decyzje, jak zgody na zwiększenie głębokości odwiertu o 200 metrów, i że wydają je po pół roku starań, a nie w ciągu góra tygodnia. Wreszcie ubaw przyniesie słowo „dialog", którego znaczenia nie rozumie główny geolog kraju (kluczowa postać w tej tragikomedii). Bo dialog jest wtedy, kiedy dwie strony rozmawiają i wspólnie idą na kompromis, szukając najlepszych rozwiązań. Ponoć minęły już czasy, gdy inwestorów zagranicznych i krajowych traktowało się z buta, i zapraszało do stołu negocjacyjnego, przy którym i tak na nic nie mieli wpływu. Czy jednak rzeczywiście mamy to już za sobą?
W tej powieści o upadku państwa wątki szpiegowskie wyrastać będą z antyrosyjskiej fobii autorów ustawy. Rosjanie zaś nic nie robią, tylko patrzą, jak pięknie sami zabijamy ten strategiczny projekt. A zdaje się, że chodziło o to, by mając asa w rękawie w postaci własnych dużych zasobów, wymusić na naszych wschodnich sąsiadach niższe ceny za ich gaz...
Premier, bojąc się oskarżeń o lobbing na rzecz zagranicznych koncernów, przegapił ważny moment w historii łupkowego mitu. Nie przeczytał w gazetach i w zagranicznych serwisach informacyjnych, że naszą ojczyznę z hukiem opuściły już amerykańskie Exxon i Marathon Oil oraz kanadyjski Talisman. I żeby było jasne: zrobiły to nie dlatego, że gazu u nas nie ma, tylko dlatego, że panuje u nas chaos.
Co jeszcze musi się zdarzyć, by szefa rządu stać było na ważne gesty wsparcia i odważne decyzje kadrowe?