Powszechnego systemu zdrowia nie stać na sfinansowanie wszystkim Polakom wszystkich świadczeń zdrowotnych.
Albo pogodzimy się z ograniczeniem prawa do leczenia i dopłacaniem do wybranych świadczeń, albo przygotujmy się na podwyższenie składki. Możemy też tkwić w obecnym absurdzie: udawać, że wszystko nam się należy i czekać w kolejce do specjalisty czy na zabieg pół roku lub dłużej.
Neumann, który chce dodatkowych ubezpieczeń zdrowotnych zwraca uwagę, że obecnie ponad 2 miliony ludzi korzysta już z abonamentów medycznych lub płaci za siebie z własnej kieszeni. - To są pieniądze, które płacimy dobrowolnie, aby poprawić dostęp do ochrony zdrowia. Chcemy to uregulować prawnie, dać szansę wszystkim, którzy idąc prywatnie do lekarza, płacąc za wizytę, mogliby się ubezpieczyć i w ich imieniu płaciłby ubezpieczyciel – przekonuje. Czy nie brzmi sensownie? Brzmi. To poszerzenie wolności wyboru. Co więcej trzeba pamiętać, że im więcej osób przystąpi do ubezpieczeń, a taki jest sens zapowiadanych zmian, tym niższa będzie cena polisy. Tak działa ubezpieczenie. Ryzyko rozkładające się na większa liczbę osób obniża jednostkowy koszt.
Co na to opozycja? Dostała ataku histerii. I brnie w populizm. Były minister zdrowia, związany z SLD Marek Balicki przekonuje, że na wykupienie dodatkowego ubezpieczenia zdrowotnego będzie stać maksymalnie kilkanaście procent Polaków, a dla większości pacjentów będzie to oznaczać pogorszenie dostępu do opieki medycznej. Tomasz Latos z PIS zarzuca PO, że proponuje "radykalne i skandaliczne rozwiązania sięgając do kieszeni pacjentów".
Pytanie tylko co ma być w zamian? Zapewne powszechna szczęśliwość. Wszystkim ma się należeć wszystko za tę samą składkę jak obecnie. Ale to się w żaden sposób nie chce spiąć. Żaden publiczny system opieki zdrowotnej nie sfinansuje wszystkich potrzeb medycznych. To niemożliwe, nawet w najbogatszych krajach świata. Dlatego trzeba dokonywać wyborów. Chcemy więcej – płaćmy więcej. Nie chcemy płacić więcej – dostaniemy mniej.