Stowarzyszenie Rzecznik Praw Rodziców, sprzeciwiające się obniżeniu obowiązku szkolnego na sześcioletnie dzieci, sięgnęło po argumenty konstytucyjne. Zarzuca MEN, że podział rocznika 2008 r. na połowy i objęcie "starszej" (dzieci urodzone między 1 stycznia a 30 czerwca) obowiązkiem szkolnym od sześciu lat, a drugiej (nieco młodszej) - w wieku siedmiu lat, jest sprzeczny z konstytucyjną zasadą równości. Mianowicie art. 32 konstytucji, który mówi, że wszyscy są równi wobec prawa, mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne, i nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny. Według Stowarzyszenia propozycja objęcie obowiązkiem szkolnym pierwszej połowy rocznika (bez przeprowadzenia diagnozy gotowości szkolnej tych dzieci), jest wyraźną jej dyskryminacją względem uprzywilejowanej drugiej połowy rocznika.
Moim zdaniem ministerialny projekt raczej nie dyskryminuje rodziców (ani dzieci), może natomiast naruszać ich prawo do dobrego rządzenia.
Gdyby protestujący rodzice, których obaw nie zamierzam umniejszać, mówili o dyskryminacji wobec nich: że np. muszą rok wcześniej wypełniać obowiązki szkole, niż rodzice nieco młodszych dzieci, mógłbym zrozumieć zarzut dyskryminacji, ale dyskryminowanie dzieci ? Ta koncepcja musiałaby zakładać, że szkoła to jakiś ciężar, kwasi podatek, czy coś w rodzaju obowiązkowej służby wojskowej. Poglądu tego, niezależne jak w praktyce nieraz wygląda nauka w pierwszej klasie, nie da się obronić. Rozumiem, że w sporze z MEN podkładka prawa, konstytucyjna, jest wygodna, ale jest ona wątpliwa. Państwo, władze publiczne mogą, organizując (w pewnych sferach) życie publiczne zarządzać, że np jeździmy prawą a nie lewą stroną, do 50 km w terenie zabudowanym itp. Ale mają to robić racjonalnie. Krótko mówiąc mają rządzić dobrze ! Ciekawa jest odpowiedź MEN: pisze on mianowicie (za PAP), że "podział rocznika jest zgodny z konstytucją, tak jak zgodna z konstytucją jest zasada, że obowiązkiem szkolnym obejmowane są dzieci z jednego rocznika". Tu dotykamy chyba sedna problemu. Otóż MEN nie widzi najwyraźniej różnicy między utrwalonym od dziesiątek lat "zaciągiem" do pierwszej klasy całego rocznika, a wymyślonym przez niego na użytek obecnych organizacyjnych tarapatów, przedziwnym podziałem rocznika na połowy. Nie widzi szkód wynikających z tego trwającego już kilka lat zamieszania. Mówimy tu jednak nie o naruszeniu zasady równości, ale zasady dobrego rządzenia, którego przejawem może być w szczególności zła legislacja. Z tym, że przepisy mają tu wtórne znaczenie, podstawowy problem to zamieszanie, może nawet bałagan w tej "reformie". Złego zarządzenia z pewnością nie da się pogodzić z konstytucją. Ale czy da się je konstytucyjnie zaczepić - jak mówią adwokaci ? To otwarte pytanie.