Raz pokazuje oblicze bezwzględnego oficera KGB, siejącego postrach, innym razem – cywilizowanego polityka, który rozładowuje napięcie. W ciągu minionych kilkunastu lat – odkąd po raz pierwszy został gospodarzem Kremla – był skory do piętnowania Zachodu, prezentując go Rosjanom jako śmiertelnego wroga. Jednocześnie potrafił się zachowywać bardzo koncyliacyjnie wobec polityków zachodnich. Wszystko zależało od sytuacji.
Tak też chyba trzeba interpretować sprawę wypuszczenia na wolność Michaiła Chodorkowskiego. Putin jest w tej chwili pod ostrzałem krytyki ze strony zachodniej klasy politycznej. Jeden ze stawianych mu zarzutów dotyczy kwestii przestrzegania w Rosji swobód obywatelskich. Mimo że Chodorkowski oficjalnie otrzymał wyrok więzienia za przestępstwa gospodarcze, to jednak dość powszechnie się sądzi, iż wyrok ten podyktowany był względami politycznymi – prezydent chciał się pozbyć rosnącego w siłę kłopotliwego rywala. Dlatego oligarcha uchodzi obecnie za męczennika, który stawiając czoła autorytarnemu reżimowi, poniósł ofiarę. Warto jednak brać pod uwagę również bardziej prozaiczne sprawy – wtedy, na początku ubiegłej dekady, interesy Chodorkowskiego jako potentata biznesu rosyjskiego zaczęły kolidować z interesami kremlowskiego układu.
Przypuszczalnie zatem krytykowany zewsząd Putin postanowił nieco poprawić swój wizerunek. Zwłaszcza że Chodorkowskiemu i tak kara kończyła się latem 2014 r. Ale może to oznaczać również to, że oligarcha przestał politycznie zagrażać prezydentowi. Dlatego Putin, ułaskawiając Chodorkowskiego, nic nie traci, może wyłącznie zyskać. Zwłaszcza przed olimpiadą w Soczi.