I choć ze Starego Kontynentu nie pochodzą, scenariusz ten realizują. Okazuje się, że nie jest to trudne.
Ale po kolei. Punktem wyjścia jest uzyskane zazwyczaj w swojej ojczyźnie spore bogactwo. Do tego można dołożyć następne składniki – piękno (po paru wizytach w klinice chirurgii plastycznej), dobre zdrowie (z tym, niestety, nie zawsze się udaje, mimo posiadanych pieniędzy, ale bogaci w porównaniu z biednymi i tak są w korzystniejszej sytuacji).
A na koniec występuje się o europejski paszport. Gwarantuje on spędzanie czasu w klimacie umiarkowanym, korzystanie bez ograniczeń z ładnych widoków, przebywanie w cieniu oryginalnej architektury z różnych wieków. I – oczywiście nie wszystkich kandydatów na nowych Europejczyków to dotyczy – pozwala na życie bez obaw, że władze w ojczyźnie, które kiedyś pozwoliły się dorobić, zmieniły zdanie. Że zechcą odebrać majątek, a czasem i wolność jego właścicielowi.
Jak piszemy, w wielu krajach Unii Europejskiej kwitnie rozdawanie obywatelstwa za pieniądze. Albo po prostu za gotówkę (cena od 100 tys. euro), albo z wdzięczności za inwestycje.
Jednocześnie te same kraje bronią się jak mogą przed innymi kandydatami na obywateli: brzydkimi, chorymi i biednymi, którzy przypływają dziurawą łodzią albo przyjeżdżają ukryci w bagażniku.