„Śmierć na życzenie" – jak przyjęło się eufemistycznie określać ten proceder – budzi u naszych zachodnich sąsiadów mroczne skojarzenia z epoką III Rzeszy. Chodzi o ówczesne praktyki eugeniczne polegające na odbieraniu życia ludziom uznanym za „bezużytecznych", takim jak osoby psychicznie upośledzone.
Oczywiście w dzisiejszej Europie mówienie o „bezużyteczności" jakiegokolwiek człowieka jest politycznie niepoprawne. Ktoś, kto użyłby takiej figury retorycznej, mógłby usłyszeć, że myśli tak jak doktor Mengele – sławetny anioł śmierci z Auschwitz. Trudno znaleźć cięższy zarzut, bo nazistowskie zbrodnie mają w świadomości Europejczyków rangę zła absolutnego.
Po drugiej wojnie światowej miniony koszmar miał już nie wrócić. Okazało się jednak, że eugenika była realizowana nie tylko w III Rzeszy, chociaż, rzecz jasna, nie w tak drastycznej formie. W Szwecji w latach 1936–1976 wysterylizowano 63 tys. osób „nieprzydatnych" lub „społecznie niedostosowanych".
Problem polega na tym, że - wbrew temu, co się głośno mówi - kategoria „użyteczności" stanowi jednak istotny element stosunków międzyludzkich w krajach, które stanowią symbol postępu i nowoczesności. Dotyczy to między innymi Belgii, Holandii czy Szwajcarii. Tam eutanazja jest legalna. Mało tego, ustawodawstwo w tej kwestii podlega ciągłym zmianom, które usuwają kolejne bariery stojące na przeszkodzie „śmierci na życzenie".
To skutek tego, że nowoczesna kultura europejska jest wrażliwa na ludzkie cierpienie. Litość zadomowiła się w mentalności Europejczyków na dobre. A z tego wynika oswajanie się z eutanazją.