Tak głosi niepisana zasada dyplomatyczna. Jedyne zastrzeżenie jest takie, że odpowiedź powinna być adekwatna, a więc w zamian za embargo na, powiedzmy, ziemniaki nie wolno wysyłać bombowców.
Takie proste: sankcje za sankcje. A jednak. Kraje naszej części Europy od 20 lat poddawane były presji i obkładane zakazami przez Rosję. Reagowały na to różnie, w zależności od własnej siły i determinacji.
W sprawach ukraińskich zaś do dziś nie było żadnych wyjątków. Moskwa zakazywała, Kijów słuchał. Całą ukraińską elitę pętał jakiś kompleks niewolnika, na samą myśl, by Moskwie ostro odpowiedzieć, miękły jej kolana. Wszystko ma jednak swój koniec.
Dzięki ciężkiej wielomiesięcznej pracy Władimira Putina i jego kolegów w kijowskiej elicie rodzi się poczucie własnej państwowości, która jest całkowicie odmienna od rosyjskiej. Ma własne interesy, które muszą być realizowane, czy to się w Moskwie podoba, czy nie.
Rosyjskiemu prezydentowi udało się to, czego nie osiągnął nawet Majdan. Ukraińscy urzędnicy pochodzący z rodzin, dla których używanie języka rosyjskiego było symbolem awansu społecznego, podnieśli rękę na Moskwę.