Równie niepoważnie wygląda przerzucanie się odpowiedzialnością przez francuskie urzędy za dozbrajanie Moskwy, w czasie gdy prowadzi ona wojnę na terenie swojego sąsiada i jest za to karana przez Zachód sankcjami. Pałac prezydencki uważa, że decyzję weźmie na siebie resort obrony, a ten oczywiście zapewnia, że w tak ważnej sprawie podjąć ją może tylko głowa państwa.
Gdzieś między tymi dwoma urzędami pojawia się jeszcze menedżer koncernu zbrojeniowego, który miał rzekomo wyręczyć najważniejszych polityków europejskiej potęgi i rozesłać zaproszenie dla Rosjan. Na dziś, 14 listopada, do portu nad Atlantykiem.
Czekający w pełnej gotowości w porcie pierwszy mistral, „Władywostok", staje się symbolem niezdecydowania Francji. Nie chce ona stracić miliardów za niezrealizowany kontrakt. A jednocześnie zdaje sobie sprawę z tego, jak na dozbrajanie Rosji – w momencie, gdy wbrew zapowiedziom nie wygasza ona konfliktu na Ukrainie, lecz go podsyca – patrzą jej sojusznicy i ewentualni klienci francuskiego przemysłu zbrojeniowego.
Problem polega na tym, że Rosja nie zmieni się w ciągu dwóch dni czy dwóch tygodni. „Odpowiedni czas" na przekazanie jej mistrali nie nadejdzie jeszcze długo.
Francja powinna dać jasną odpowiedź, jak przystało na mocarstwo militarne i jedno z najważniejszych państw Zachodu. Dla Polski tylko jedna jest właściwa – mistrale dostarczone Rosji byłyby zagrożeniem i dla nas.