Mocny spadek sympatii dla PiS w sondażach na razie nie przekłada się na zwiększenie poparcia dla partii opozycyjnych. Jedyny wzrost, jaki przyniosły wielotysięczne protesty, które wybuchły po orzeczeniu TK, to wzrost liczby zakażeń koronawirusem. Choć temat aborcji powinien lewarować lewicę, tak się nie dzieje. Być może wynika to z tego, że zarówno działaczki Ogólnopolskiego Strajku Kobiet, jak i partii lewicowych, domagają się legalizacji aborcji na życzenie, co wciąż dla wielu Polaków jest postulatem radykalnym. Wszak zniszczony orzeczeniem TK kompromis cieszył się poparciem połowy społeczeństwa. Nie rośnie też Koalicja Obywatelska, ale akurat to jest zrozumiałe. Borys Budka w roli zwolennika pełnej liberalizacji aborcji byłby zupełnie niewiarygodny, podobnie, gdyby próbował grać działacza pro-life. W dodatku w PO coraz wyraźniejsze jest napięcie w tej sprawie – wielu lokalnych działaczy to wciąż konserwatywni chadecy, pierwsze skrzypce zaś we władzach partii odgrywają młodzi liberalni posłowie.
Dotychczas scena polityczna była tak zabetonowana, że transfery poparcia między prawicą a opozycją były niemożliwe. Owszem, elektorat na prawej flance mógł być obrotowy – raz zagłosował na Konfederację, innym razem na PiS. Istniały też przepływy między PiS a PSL. Ale przepływ między PiS i PO praktycznie nie istniał.
Zmienić to może partia Szymona Hołowni – socjologowie coraz częściej mówią o przepływie wyborców między PiS a jego ugrupowaniem. Ale też duet byłych dziennikarzy: Szymon Hołownia i Michał Kobosko, wcale nie musi być skazany na sukces. To bowiem dość duży paradoks, że choć sam Hołownia w sprawie aborcji jest umiarkowany, jego jedyną posłanką jest Hanna Gill-Piątek, która do Sejmu weszła z bardzo progresywnym programem z list Lewicy. Jeśli potwierdzą się plotki o tym, że Hołownia rozmawia z tak odległymi od prawicy posłami, jak choćby Klaudia Jachira, przepływy z prawej strony mogą się skończyć, a Hołownia skazany będzie wyłącznie na konkurencję o elektorat Platformy i Lewicy.