Wołodymyr Zełenski, mimo osobistej obecności w Turcji nie uzyskał oczekiwanego przez świat zawieszenie broni, a delegacja rosyjska zyskała szansę, by po raz kolejny przedstawić niemożliwe do zaakceptowania przez Kijów postulaty: min. przekazania Rosji czterech obwodów, ograniczenia zasobów obronnych, w tym redukcji armii, zrezygnowania z aspiracji członkostwa w NATO i gwarancji nieobecności na swoim terenie broni nuklearnej.
Rozmowy w Stambule zakończyły się fiaskiem
To żądania, które w sposób oczywisty ograniczają suwerenność państwową i czynią z Kijowa kraj zależny. Ich przyjęcie byłoby jednoznaczne z potwierdzeniem zwycięstwa Putina. Niejako przy okazji rosyjski negocjator Władimir Medinski zechciał odwołać się w komentarzu do Piotra Wielkiego i toczonej przez niego przez 21 lat wojny ze Szwecją: „Moskwa jest przygotowana do walki na tak długo jak będzie to potrzebne”. W kremlowskich mediach sekundowała mu propagandystka Margarita Simonian, która zasugerowała Ukraińcom, że jeśli dziś nie oddadzą Rosji czterech obwodów, za niedługą chwilę będą zmuszeni oddać cztery kolejne. W Stambule nie pojawił się Donald Trump, choć był w regionie, a konkretnie w krajach Zatoki Perskiej. Tam, jak powtarzają nie tylko trumpiści, odniósł niezwykły sukces, dowodząc, że używany przez niego format dyplomacji transakcyjnej jest nie tylko akceptowalny, ale na dodatek świetnie działa.
Co Donald Trump zyskał w krajach Zatoki Perskiej?
W istocie, jego osiągnięcia są niezwykłe; amerykańska administracja oficjalnie podała, że Trump zapewnił ponad 2 bln dol. w umowach inwestycyjnych w regionie, 150 miliardów w formie saudyjskich zamówień na amerykańską broń, kontrakt na 160 samolotów Boeinga dla Kataru, wyceniane na 60 mld. dolarów partnerstwo między amerykańskimi firmami energetycznymi i państwowym koncernem naftowym Abu Zabi, by nie wspomnieć o stopniowym znoszeniu sankcji wobec Syrii i „aksamitnej propozycji” rozpoczęcia procesu normalizacji stosunków z Iranem. Czy trzeba więcej? Zwłaszcza, że na deser otrzymuje się prezent w postaci latającego pałacu o wartości 400 mln dolarów? Ano nie. Zachwyty nad bliskowschodnimi sukcesami Trumpa idą ze strony nawet zwolenników demokratów i zapewne za chwilę przewyższą jego samo zachwyt, o co per saldo w tej prezydenturze chodzi najbardziej.
Czy kwestia wojny w Ukrainie zejdzie na plan drugi?
Komentatorom pozostaje więc w tym kontekście zapytać: po co Trumpowi problem z Ukrainą, skoro konfitury są gdzie indziej? Co więcej, w relacjach z bliskowschodnimi despotami czekają go łatwe sukcesy, podczas gdy w Ukrainie musi się mierzyć z perspektywą klęski. Wnioski? Mało dla na nas optymistyczne. Zapowiedź spotkania ostatniej szansy z Putinem, może być podzwonnym dla angażowania się Ameryki w proces pokojowy. Jeśli Trump z Putinem się nie porozumieją czekają nas kolejne lata długiej i kosztownej wojny. Można mieć tylko nadzieję, że Ukraina skończy ją jednak jak Szwecja. Nie ta za czasów Piotra I, ale współczesna. Kraj silny i nowoczesny; a przede wszystkim – jak mało kto – suwerenny.