Właśnie tak jest z kandydatem „obywatelskim” i „bezpartyjnym” doktorem Karolem Nawrockim, którego rekomenduje i wystawia do wyborów PiS. Skąd ten wybór? To proste. Z przekonania, że PiS jest w defensywie i wszyscy oddani towarzysze walki prezesa Kaczyńskiego, panowie Błaszczak, Czarnek, Bocheński, czy Morawiecki są niewybieralni. Czyżby byli w jakiś sposób upośledzeni? W sensie politycznym – tak. Jedyne, na co mogliby liczyć, to poparcie twardego elektoratu Prawa i Sprawiedliwości, czyli około 30 proc. wyborców. To dużo, elektorat jest lojalny, ale to zbyt mało, by wybory wygrać. Bowiem by dojść do finału z numerem jeden na koszulce potrzebne jest poparcie Konfederacji i jakiejś części niezdecydowanego centrum.
Skądinąd wiadomo, że w drugiej turze wybory będą miały charakter plebiscytarny. A więc trzeba znaleźć takiego pisowca, który z pozoru nie jest pisowcem, i udać, że nie popiera go partia, tylko jakiś szerszy ruch obywatelski, mimo iż popiera go wyłącznie partia.
Karol Nawrocki to spore ryzyko dla PiS
Pomieszanie z poplątaniem, sytuacja jak ze slapsticku. Wybrano więc Nawrockiego, człowieka zasłużonego dla prawicy, o konserwatywnych czy nawet narodowych poglądach, ale jednak nie akolitę Kaczyńskiego, o którym trudno powiedzieć, że to krew z krwi i kość z kości prezesa. Idzie za tym spore ryzyko, bo niezależnie od tego, jakie zobowiązania złożył Kaczyńskiemu przed zatwierdzeniem jego wyboru, może nie być do końca (a może nawet w ogóle) lojalny. To po pierwsze. Po wtóre, może być niekoniecznie przekonywający dla członków i popleczników partii.
Czytaj więcej
Rafał Trzaskowski i Karol Nawrocki idealnie pasują do miejsca, w którym znalazły się dziś Platforma Obywatelska oraz Prawo i Sprawiedliwość. Dlatego można spokojnie postawić tezę, że w maju w wyborach prezydenckich tak naprawdę zmierzy się Donald Tusk i Jarosław Kaczyński, zderzą się ich wizje Polski.