Kiedyś założyłem się ze znajomym, że zdołam bez cienia znużenia uważnie wysłuchać dwugodzinnego nagrania przemówienia Fidela Castro wygłoszonego w ONZ w 1960 r. Z trudem, ale wygrałem zakład. Dobrze jednak, że nie powtórzyłem tego błędu w przypadku wczorajszego przemówienia Donalda Trumpa na konwencji Partii Republikańskiej w Milwaukee. Nużący, monotonny i pozbawiony jakiejkolwiek ekspresji głos Donalda Trumpa podziałał jak najlepszy środek nasenny. Były prezydent USA dwukrotnie oddał mnie w ramiona Morfeusza. Zresztą nie tylko mnie. Republikańscy delegacji wyraźnie się pogubili i nie wiedzieli, kiedy mają skandować przesłodzone patriotyczne okrzyki. Kongresmeni stojący w pierwszym rzędzie przed podium z trudem ukrywali ziewanie, kiedy Trump dowodził, że uszedł z życiem z sobotniego zamachu tylko dzięki cudownej ochronie Opatrzności. Podczas tej sennej diatryby nawet Melania Trump wydawała się nieobecna myślami, reagowała jedynie, kiedy słyszała owacje, i uśmiechała się nie zawsze wtedy, kiedy był ku temu powód.