Intencje Hołowni można zrozumieć. Dociśnięty do ściany przez coraz mocniej polaryzujących scenę polityczną przed jesienną bitwą wyborczą Donalda Tuska i Jarosława Kaczyńskiego, Hołownia postanowił zagraniem va banque zmienić reguły gry. Udowodnić, że Trzecia Droga jest nie tylko z nazwy alternatywą dla duopolu PiS-PO, który podporządkował sobie polską politykę od 2005 roku. Zrobił to jednak tak jak zamroczony bokser, który zbiera wszystkie siły i wyprowadza potężny cios, ale tak bardzo koncentruje się na uderzeniu, że zapomina spojrzeć, gdzie stoi przeciwnik – i trafia w próżnię. Bo jeśli Szymon Hołownia chciał uciec z pułapki polaryzacji, to zrobił to o jeden marsz 4 czerwca i kilka miesięcy wystąpień Donalda Tuska za późno.
Konsultacje Szymona Hołowni: Nie ten moment, nie ci ludzie
Pionki na politycznej szachownicy są już bowiem rozstawione – a przypieczętował to wspomniany marsz zwolenników opozycji w Warszawie, który dał osobom umiarkowanie entuzjastycznie podchodzącym do perspektywy trzeciej kadencji rządów PiS nadzieję, że wreszcie mogą wygrać. Że nie utknęli w pułapce niemożności, nie są skazani na kolejne uderzenie głową w szklany sufit i obserwowanie jak PiS po raz kolejny tryumfuje jesienią. To nie był marsz pod hasłem „Pogódźmy się z rzeczywistością, spróbujmy się tu jakoś urządzić”, tylko marsz obiecujący zwycięstwo, rozliczenie rządów PiS, zamknięcie rozdziału otwartego osiem lat temu i dopiero potem wyciągnięcie ręki do drugiej strony. W dodatku – wyciągnięcie jej do wyborców PiS, a nie do polityków tej formacji.
Czytaj więcej
Na wykreowaniu lidera PO jako jedynego rywala PiS zależy zarówno strategom partii rządzącej, jak i samemu Donaldowi Tuskowi. Komu wyjdzie to na dobre to inna para kaloszy.
I w ten nastrój odbudowanej wiary w zwycięstwo opozycji nagle wchodzi Szymon Hołownia i mówi: No to usiądźmy wszyscy przy stole i porozmawiajmy o naszej ustawie. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, ze jest to przekaz całkowicie rozmijający się z nastrojami po stronie wyborców opozycji – nie tylko PO, ale i Polski 2050, Nowej Lewicy czy PSL-u. I nie chodzi tu tylko o sam marsz, ale też o to, co stało się bezpośrednio przed marszem – czyli uchwalenie ustawy lex Tusk, która w zgodnej opinii całej opozycji stanowiła krok zagrażający samej istocie demokracji. To m.in. dlatego na ulice Warszawy wyszło – według ostrożnych szacunków – ok. 300 tysięcy osób, a nie kilkadziesiąt tysięcy. I teraz, ledwie dwa tygodnie później, wszyscy mają o tym zapomnieć i zacząć robić normalną politykę? Trudno nie wyczuć tu fałszywej nuty – bo oznacza to, że albo ustawa lex Tusk wcale nie była taka straszna, albo zapraszający na konsultacje Hołownia nie jest pewny sukcesu opozycji i próbuje grać na dwóch fortepianach. W pierwszym przypadku wyborca opozycji ma prawo czuć się oszukany, w drugim – może poczuć się zdradzony.