I tak sobie grali, grali, czekając, że wcześniej czy później podwyższą wynik. Co sobie w tym czasie myśleli Japończycy? Siedmiu z nich gra w klubach Bundesligi, więc dobrze znają sposób gry i mentalność Niemców. Inni w ligach Francji, Belgii, Anglii, Portugalii, Hiszpanii, Szkocji. Napastnika Daizena Maedę widzieliśmy w lipcu na meczu Legia - Celtic. Strzelił bramkę Arturowi Borucowi w jego pożegnalnym występie.
To są dobrzy piłkarze, wiedzący o co chodzi, w dodatku znakomicie przygotowani pod względem fizycznym. Wytrzymali presję, dali Niemcom znać, że ich warunki fizyczne i sława nie mają najmniejszego znaczenia. W drugiej połowie, kiedy niemieccy obrońcy buksowali w trawie, żeby się rozpędzić, japońscy napastnicy wyglądali przy nich jak pociąg Shinkansen przy towarowym z węglem do Berlina.
Czytaj więcej
Japonia wygrała 2:1 w meczu pierwszej kolejki grupy E na mistrzostwach świata w Katarze. Bramki dla Japończyków strzelali zawodnicy zespołów z Bundesligi.
Niemcy, słusznie uważani przez dziesięciolecia za wzór organizacji, mający kolejne reprezentacje, złożone z zawodników, strzelających często zwycięskie bramki w ostatniej chwili znowu zawiedli w szczególnym momencie.
Przed czterema laty, na mundialu w Rosji przegrali pierwszy mecz z Meksykiem 0:1, a z turnieju już w fazie grupowej wyrzuciła ich Korea Południowa. Wygrała 2:0, a obydwa gole strzeliła w 93. i 96. minucie, czyli w czasie „zarezerwowanym” na gole dla Niemców. Grali wtedy Neuer, Kimmich, Sule i Goretzka. Minęły cztery lata i sytuacja się powtarza.