Lepiej późno niż wcale – tak można byłoby, bardzo krótko, skomentować komunikaty płynące od polskich biskupów po posiedzeniu plenarnym Konferencji Episkopatu Polski, które w dużej części poświęcono katechezie. Bodaj pierwszy raz od czasu, gdy religia powróciła do szkół, biskupi otwarcie przyznają, że „nie da się scedować przygotowania do sakramentów na szkołę, bo to nie jest jej funkcją, a nauka religii w szkole nie załatwi wszystkiego, jeśli chodzi o formację młodego pokolenia do wiary” (abp Grzegorz Ryś). Oraz „trzeba ożywiać katechezę przy parafii i pracować nad jakością lekcji religii w szkole, nad ich prowadzeniem” (bp Wojciech Osial, szef Komisji ds. Wychowania Katolickiego). A „jeżeli młody człowiek zniechęci się do Kościoła przez lekcje religii czy też osobę katechety, to na pewno nie przyjdzie do parafii, aby pogłębić swoją wiarę” (bp Grzegorz Suchodolski, przewodniczący Rady KEP ds. Duszpasterstwa Młodzieży).
Trafne to refleksje, acz mocno spóźnione. Wcześniej hierarchowie zdawali się nie dostrzegać tego, że młodzież z kościołów uciekła. A uciekła na ich życzenie. To dość mocne stwierdzenie, a nawet oskarżenie, lecz dowodów na to niemało.
Czytaj więcej
Odbywający się obecnie proces wymiany „starych” biskupów na „młodych” nadszedł, jak się wydaje, w...
Po pierwsze, w latach 90., kiedy religia weszła do szkół, niemal zupełnie odpuszczono sobie katechezę przyparafialną. Budowane z impetem w latach 70. i 80. sale katechetyczne oraz domy parafialne niemal z dnia na dzień opustoszały. W wielu parafiach – szczególnie w dużych miastach – budynki zagospodarowano. Wynajęto szkołom, otwarto prywatne gabinety lekarskie, apteki. Parafie mają dochód, ale nie mają młodzieży…
Po drugie, katecheza przy kościele była niejako naturalnym źródłem zasilającym istniejące przy parafii wspólnoty dla młodzieży. Źródło wyschło, wyschła też rzeka. A proboszczowie się dziwią, że młodych w Kościele nie ma. Po trzecie, kwestia katechetów. Początek lat 90. to było istne pospolite ruszenie – do szkół trafili ludzie niemal z przypadku, którzy nie mieli pomysłów na to, jak właściwie religię prowadzić. Często kończyło się na tym, że religie zamieniały się w dodatkową lekcję wychowania fizycznego – wiem, co piszę, bo akurat mój wchodzący do liceum rocznik był pierwszym, który miał w szkole lekcje religii.