Patrzę na granicę ukraińsko-polską, widzę obrazki płaczących kobiet, maszerujących dzielnych dzieci. Mężczyzn zawracających po odstawieniu najbliższych do przejścia granicznego i ostatnim buziaku w mokry policzek synka. Widzę błagania o opiekę nad kotem, rozpacz nad zwierzętami gospodarskimi w rejonach walk i ostrzału rakietowego.
W kolejce przed granicą stoi babcia dziewczyny błagającej po polskiej stronie o pomoc dla niej – jest schorowana i w bardzo złym stanie, a kolejka jeszcze na dwadzieścia kilka godzin. W głowie wciąż wybrzmiewają słowa wiersza Wisławy Szymborskiej: „Jacyś ludzie w ucieczce przed jakimiś ludźmi./W jakimś kraju pod słońcem/ i niektórymi chmurami./ Zostawiają za sobą jakieś swoje wszystko,/ obsiane pola, jakieś kury, psy,/ lusterka, w których właśnie przegląda się ogień".
Czytaj więcej
Warto zastanowić się, co się stanie, gdy uniesienie minie, gdy wojna będzie trwała, a problemy związane z obecnością uchodźców w naszym kraju będą rosnąć.
W tym dramacie pojawia się jednak także ulga: tak wielu z nas widzi to samo i tak samo. Ponad 90 proc. badanych przez IBRiS deklaruje gotowość przyjęcia w Polsce uchodźców z Ukrainy, większość bezwarunkowo, część tylko tych, którzy tego najbardziej potrzebują.
I przed oczami pojawiają się inne obrazy: policjant chodzący po peronie z płaczącym niemowlakiem, by mama mogła po podróży złapać oddech, wolontariusze organizujący pomoc, firmy śpieszące z pomocą – i te, które mają flotę autobusów wożącą uchodźców, i te, które handlują ekskluzywnymi perfumami i przeznaczają teraz zysk na pomoc uciekinierom.