O to samo zresztą, w swoim najlepszym interesie, powinni się modlić również ci ostatni. Bo dziś każdy akt gwałtu, każda strzelanina, atak czy zamach może osłabić Emmanuela Macrona i poprawić świetny rezultat wyborczy Marine Le Pen.
Wynik pierwszej tury nie jest dla nikogo szokiem. Ostatnie sondaże na czoło stawki w wyborach typowały właśnie Macrona i Le Pen. Wyniki exit polls, które poznaliśmy w niedzielę, tylko potwierdzają trafność badań przedwyborczych. A jednak musi dziwić, że w drugiej turze nie pojawią się kandydaci dwóch największych partii, które od lat organizowały francuską scenę polityczną. Klęska socjalistów i gaullistów jest znakiem czasu. Dowodem na to, że dotychczasowy system powoli bankrutuje, że wyborcy, także w mateczniku wspólnej Europy, którym jest Francja, chcą czegoś nowego. Le Pen na czele Frontu Narodowego i Emmanuel Macron, lider własnego ugrupowania En Marche! (Naprzód!) to pozornie eksponenci takiej oferty. Ale tylko pozornie.
Przebierająca się w gaullistowskie szaty dwukrotnie rozwiedziona pięćdziesięciolatka ciągnie za sobą ogon ksenofobicznego petainizmu (tłumaczył to przed kilkoma dniami czytelnikom „Rzeczpospolitej” Alain Finkielkraut). Mimo obietnic wyjścia z Schengen, strefy euro i referendum w sprawie członkostwa Francji w Unii bez istotnej reprezentacji swojej partii w parlamencie naprawdę niewiele będzie mogła zrobić. Zaś zdolny populista, czterdziestolatek Macron to żaden polityk antysystemowy, tylko klasyczny „enarcha” (absolwent École nationale d’administration, której absolwenci, niezależnie od barw politycznych, od lat rządzą Francją), były członek administracji Hollande’a, bankowiec i minister gospodarki w rządzie Manuela Vallsa. Oboje należą do elity politycznej kraju nad Loarą i naprawdę trudno o nich powiedzieć, że są zwiastunem jakiejś systemowej zmiany.
A jednak dzieli ich istotny spór w kwestii zasadniczej. Le Pen nazywa ultraliberalny globalizm zabójczą ideologią i obarcza go odpowiedzialnością za ubożenie Francji. Symbolami zła są dla niej Bruksela, wolny rynek i emigranci. Marzy jej się Europa suwerennych narodów i koncert mocarstw z udziałem Rosji. Macron przeciwnie. Zwolennik Unii, nie boi się rynku ani globalizmu. Mimo że docenia zagrożenie ze strony radykalnego islamu i terroryzmu, nie dał się sprowokować do jakichś antyimigranckich deklaracji. A więc jednak dwie skrajnie różne wizje polityki. I dwa przeciwne kierunki we francuskiej polityce europejskiej. Zapowiedź trzęsienia ziemi po stronie Le Pen i stabilny pragmatyzm Macrona. Kogo wybiorą Francuzi za dwa tygodnie?
Mimo że w pierwszej turze wyborów idą niemal łeb w łeb, sondaże i logika polityki zdecydowanie wskazują na Macrona. Trudno sobie bowiem wyobrazić, że przegrana lewica czy gaulliści poprą Marine Le Pen.